Jak dało się zauważyć dzięki poprzedniemu postowi - wróciłam.
I z marszu zabrałam sie dość energicznie do działalności przetwórczej.
Efekty w Garkotłuku sałatka ogórkowa z czosnkiem i Sałatka zimowa II
Skupię się na tej drugiej:
Po pierwsze: proszę autorkę lub którąś z Was dziewczyny o podanie linka do bloga z tym przepisem, bo tradycyjnie wydrukowałam przepis solennie sobie obiecując, że tym razem NA PEWNO nie zapomnę. Akurat!
Tak więc moja prośba: adres pliss!!
Edycja: dzięki Marii z Zielonego Kuferka już wiem skąd mam ten przepis!
Zaczerpnęłam go od Agi z Oazy!
Mario - bardzo Ci dziękuję!! :-))
Jak widać na załączonym obrazku do sporządzenia sałatki potrzebny jest między innymi kalafior.
Ogórki i fasolka pochodzą z własnej tzw przydomowej uprawy mego małża.
Obrodziły wyjątkowo obficie i coś z tym musiałam zrobić.
W niedzielę zrobiłam wspomnianą wcześniej sałatkę ogórkową
A tę drugą postanowiłam stworzyć w poniedziałek.
Tak więc rankiem udałam się na zakupy. Pobliski warzywniak jest zamknięty z powodu urlopu, o czym wiedziałam, więc pojechałam do innego.
Planowałam, że zakupy zajmą mi tak ok 15-20 minut.
Taaa....
Wchodzę ja do warzywniaka i widzę, że nie widzę.
Kalafiorów.
Tzn. były w ilości sztuk dwóch.
W stanie nasuwającym przypuszczenie, że za chwilę zaczną żyć własnym życiem i wyruszą w piękny świat...
Zapytałam, czy to jedyne kalafiory jakie aktualnie ma sklep na stanie.
-Tak. Bo dziś na giełdzie były strasznie drogie, to nie brałem.
No cóż. Kupiłam tylko paprykę i poszłam do innego sklepu.
Inny był zamknięty. Bez powodu.
No to do kolejnego.
ten przynajmniej miał powód - urlop do 31.08 - za długo musiałabym czekać ;-)
Trzeci też beztrosko urlopował.
Tak więc nie pozostało mi nic innego, jak wsiąść w samochód i pojechać do drugiej wioski w poszukiwaniu jadalnych kwiatków.
A tam?
Warzywniak nr 1: zamknięty, bo ma urlop.
Warzywniak nr 2: kalafiory są, ale chore na tyfus plamisty odmiany brunatno-zielonej.
Warzywniaki nr 3 i 4: kalafiorów brak w ogóle...
W desperacji przypomniałam sobie, że na bocznej uliczce od kilku lat stoi facet i sprzedaje warzywa z samochodu.
Poszłam.
I eureka!
Są kalafiory! Takie w sam raz! Małe, białe i świeże!
Kolejka też była. Ale nic to!
Trzymając cenne z jakimż trudem zdobyte warzywa mimo woli zaczęłam przysłuchiwać się rozmowom pana sprzedawcy z klientkami.
-Kilo śliwek-robaczywek! W sam raz do pani pasują! Bardzo proszę!
Zatkało mnie.
dziewczyna była młoda, niebrzydka, a tu taki tekst!
Zabrała te śliwki bez słowa i poszła.
Następna klientka:
-Koper poproszę. Taki do ogórków na zimę. Na 4kg.
-A skąd mam wiedzieć ile to ma być?
-To pan mi pokaże.
Aż się bałam, co ten dowcipniś wyciągnie ;-)
Pokazał. Koper na szczęście!
-O! To z tego tak pół.
Pan zapakował.
Pani po namyśle:
-Pan mi dołoży jeszcze z tamtej wiązki. Taką mniejszą połowę.
Zawsze sądziłam, że połowy są równe. A tu proszę - mniejsza i większa. Ewenement taki ;-)
-A co? Nie wystarczy pani tego, co pani ma?
-No nie. Bo patyków nie będę pakować do słoików, tylko same baldachy.
Głos z kolejki gdzieś za mną:
-Pewnie! Łodyg się nie daje do tych na zimę!
Pani zapłaciła i poszła.
A pan sprzedawca zwrócił się do tego głosu za mną:
-Co mi tu pani handel psuje?? Jak się dowiedzą, że patyków się nie używa, to będę musiał siedzieć i odłamywać. I co ja zarobię?
Głos w osobie bardzo stareńkiej, malusieńkiej i siwiusieńkiej pani wzruszył ramionami i burknął:
-A co mnie to obchodzi? Jak pan głupoty klientom wciska, to trudno wytrzymać.
W tym czasie pani stojąca przede mną oznajmiła całej kolejce:
-Coś tu śmierdzi! - spojrzała na mnie wymownie...
Na wszelki wypadek nie odezwałam się, czekając na dalszy rozwój wypadków.
Pan sprzedawca machnął pogardliwie dłonią:
-A! To te kalafiory!
W końcu dałam głos:
-To co? Zepsute pan sprzedaje?
Bogiem a prawdą pachniały normalnie - kalafiorem, bo i niby czym mogły by? Różą??
Pan sprzedawca:
-Nieeee! One takie są. Na polu się ugotowały. Bo wie pani - upał jest, deszcz pada i one się tak gotują, tam na tym polu.
Zanim zdążyłam zareagować, pani staruszka huknęła jak ułan:
-Weź się pan do cholery za handel, a nie pieprzysz tu trzy po trzy, aż się rzygać chce!!
O matko... A ja tę panią w wyobraźni widziałam z szydełkiem w ręku, w miękkich bamboszkach, otoczoną wianuszkiem prawnucząt. Snującą cichym i miłym głosikiem opowieści w stylu: jak to kiedyś były inaczej i kulturalniej...
Podziałało!!
Pani z wrażliwym węchem:
-3/4 kg tych żółtych śliwek poproszę.
Pan zważył.
-80 dag jest.
-75 dag ma być!
Pan odłożył jedną śliwkę.
-74 dag.
-75! - pani była nieustępliwa.
Pan wrzucił śliwkę gratis i policzył za 75 dag.
-A te borówki to po ile?
-Po 5 zł. Pani patrzy jakie piękne! Dorodne! Nigdzie takich nie ma!
-Nie chcę! Ludzie od jagód umierają, bo lisy na nie szczają.
O jesssuuu... Gdzie ja jestem?? Niech mnie ktoś uszczypnie, albo obudzi!!
Pani staruszka:
-To po diabła je pani oglądała?
-A bo co? nie mogę?
--Kolejka jest! Ile można stać? Pani płaci za te śliwki i do widzenia!
Pani zapłaciła i poszła bez słowa.
No i nadeszła moja kolej w tej kolejce...
Zanim zdążyłam otworzyć paszczę w celu ustalenia ceny, pan sprzedawca zaczął pierwszy:
-A wie pani jak kalafior śmierdzi, kiedy się go gotuje? Gotowała pani kiedyś kalafiora?
W tym momencie straciłam cierpliwość.
-Sądzi pan, że nigdy tego nie robiłam? Aż tak młodo wyglądam?
Tu pan sprzedawca się zacukał, bo zaprzeczyć chyba się bał, a przytakując zrobiłby z siebie większego balona niż był (chociaż czy to możliwe??)
Więc ja kontynuując:
-Jeśli to miał być komplement, to się panu zupełnie nie udał - kulawy na obie nagi. Ile za te śmierdziele?
-Wie pani co? Jak tak patrzę na panią i pani słucham, to doszedłem do wniosku, że jest pani najlepszą kucharką. Z całą pewnością ! Lepszej nie ma! 7 zł.
-Wie pan co? Jak tak na pana patrzę i pana słucham, to dochodzę do wniosku, że jest pan najgorszym sprzedawcą i najbardziej nieudanym komplemenciarzem jaki kiedykolwiek stanął na mojej drodze!
-O! I bardzo dobrze mu powiedziałaś kochana - staruszka była kontentna ;-)
Wiecie co? Gdyby nie to, że te przeklęte kalafiory były jedynymi w promieniu 10km, to bym chyba nimi w niego cisnęła!!
Jak już jesteśmy przy dziwolągach, to może już do końca w tym duchu pozostańmy.
Oto dziw natury, czyli zakochany ziemniak ;-)
A taki to ogóras wyhodował się na wspomnianej wyżej hodowli małża:
Rozmiarów słusznych. Do wykorzystania w zasadzie jedynie na zdjęciu ;-D
A na koniec, żeby już wrócić do świata bardziej normalnego, zapraszam na ciasto samograj
Smacznego! Idę dalej działać przetwórczo :-)
Ta staruszka, to mogłam być ja . Precz z zakupami, precz ze sprzedawcami, precz z przetworami, precz z preczem! Jak widzisz nie mam dziś dobrego nastroju, jednak pozdrawiam serdecznie i podziwiam zakupowo-przetwórcze samozaparcie:)
OdpowiedzUsuńAch przetwory (potwory)! Po powrocie z wywczasów też ostro się zabrałam za porządki i przetwory (na koniec wakacji tak mam). I już mi nóżki wchodzą skąd mi wyszły od stania przy tych garach. Wytrwałości w kupowaniu i przetwarzaniu życzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Miło przeczytać opowieści z osiedlowego warzywniaka :-)
OdpowiedzUsuńSałatka jest na Moim blogu z odniesieniem do bloga Agi z Oazy :-)
A sałatka jest pycha.
Buźka
Sprawozdanie z kolejki naprawdę Ci się udało;))))) Jedna mała kolejka a proszę i ile się działo:)
OdpowiedzUsuńHi hi hi... dobre, aż się popłakałam ze śmiechu... Uwielbiam kolejkowe rozmowy...
OdpowiedzUsuńHaha nie ma to jak historyjki sklepowe :-) Ja chętnie robiłam przeróżne przetwory, ale niestety nie mamy piwnicy i nie miałabym gdzie tego wszystkiego trzymać :( A taką sałatkę z ogórków pamiętam z domu rodzinnego...przepyszna...
OdpowiedzUsuńKurcze, znowu, przez moje nieróbstwo coś mnie ominęło :).
OdpowiedzUsuńPrzetworów właściwie nie robię, a nawet, gdybym robiła to nie latałabym po całym mieście w poszukiwaniu kalafiorów :).
A teraz poszukuje przepisu na kukurydzę konserwową...
i teraz wiem, czemu moje wpisy na blogu są nudnawe :) ot po prostu nie w tych kolejkach co trzeba stoję :)
OdpowiedzUsuńa tak na serio nie daje się łodyg kopru??? no bo ja daję łodygi i ogórasy są rewelacyjne - do dziś zeszłoroczne pyszne
a kalafiora też JUŻ gotowałam
juz dawno sie tak nie usmialam!!!!!!
OdpowiedzUsuńa z tego ogurasa to sie pikle robi, tylko musialby byc zolty.
No przyznam, ze ja albo nie stoje w kolejkach, albo nie w tych co powinnam ;)
OdpowiedzUsuńTobie zawsze się coś ciekawego przytrafi...hmmm, albo ja nie potrafię słuchać ;)
Czy ty słyszysz ten serdeczny rechot?
OdpowiedzUsuńTe prawie walące sie mury od mojego śmiechu?
Jak coś się zawali we Wrocławiu to u mnie spadnie mój stryszek!
Ato - uspokój się kobieto!!!!!!!
Ty z tym kalafiorem jak ja z lnem potłuczona!
O jagodach zaszczanych przez lisy ja też usłyszałam i w związku z tym polazłam nazbierać kubek dla się jeno i zeżarłam nie dzieląc się z nikim, żeby nikogo ta lisia zaraza nie wzięła.
Kolejkowe rozmowy są boskie, mało w nich uczestniczę, ale jak już jestem w sklepie to napawam się i staram zapamiętać. Boskie wrażenia!
Też zrobię sobie taką sałatkę!!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
J:O)
Dobra nasza! Masaż brzucha zaliczony, teraz idę coś zjeść! :D
OdpowiedzUsuńKaprysiu - to nie byłaś Ty :-D Nie mam wątpliwości!
OdpowiedzUsuńIwonko - taki power to chyba normalne po lenistwie urlopowym? :-)
Mario! jesteś wielka!! Dziękuję! Właśnie od Agi z Oazy mam ten przepis! Zaraz edytuję oba posty - tu i na garkotłuku!
Atteo - ja mam tak często... ;-)
Kasiu - te rozmowy są wielce pouczające :-D
Wisienko - ja też nie mam piwnicy - dysponuje jedynie pomieszczeniem zwanym szumnie spiżarnią :-D
Laura - strach się bać!! Ale zaproszenie nadal aktualne :-)
Irenko - na szczęście po całej Warszawie nie jeździłam ;-) Tylko kilka kilometrów. A przepisu na kukurydze nie mam. Najprostszy: iść od sklepu i kupić ;-D
Blogasku - wybieraj kolejki ze staruszkami ;-) I szczerze mówiąc - ja też łodyg nie daję. jakoś mnie te patyki deprymują...
Jolu - czyli za krótko wisiał na krzaczku? Szkoda, że wcześniej nie wiedziałam. Ale to nic! Na pewno i takie żółtki się trafią :-)
Kiniu - czasem wolałabym stanąć w takiej milczącej kolejce - zapewniam Cię :-DD
Aniu - ja tam nie biorę odpowiedzialności za zawalone budynki we Wrocku! Nie ma bata! A te rozmowy to warto spisywać - niepowtarzalne są w swej wymowie ;-)
Asiu - zrób! Warto :-)
Aniu - czyżby nowe powiedzonko -śmiech na apatyt?? ;-D Jedz, jedz Drobinko :-)
Uśmiałam się z tych opowieści:) Dialogi z kolejki wymiatają!:)
OdpowiedzUsuńA słoiczki z zawartością wyglądają całkiem zdrowo,nie powiem:)
Trafiła się 'babciusia' w kolejce po kalafiora, kto by się spodziewał! Już w połowie dialogu spodziewałam się pepeszy wysuniętej z kraciastej torby na zakupy! Dobrze że babcia pod krzyżem nie stała .... ;)
OdpowiedzUsuńA kalafiory to się gotują, ale na samochodach w czasie przewozu, bo na polach to im niewiele grozi ;)
Jeśli lubicie kalafior to polecam ten przepis http://zamotanalacrima.blogspot.com/2009/10/296szt.html nie ma tam żadnej pomyłki dajemy tylko to co w przepisie. W tym roku jeszcze nie robiłam ale zawsze wekuje 40 sztuk. Świetna jest dodaję ją do chińszczyzny między innymi ale panowie wyjadaja prosto ze słoika:)
OdpowiedzUsuńPrzygody w kolejce fajne...
No to ciekawe zakupy miałaś, nie ma co...:)
OdpowiedzUsuńNie ma to jak miły komplement i wieeeelki ogóras ;) Udanych przetworów!
OdpowiedzUsuńNo to się działo w tej kolejce!!!Hehe..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A Aploch trzeba słuchać że w samochodach bo Ona się na tym zna :) Jak jechałyśmy razem na weekend to nam cały wykład o kalafiorach strzeliła włącznie z pokazywaniem które na polu kiedy dojrzeją a które nie :)
OdpowiedzUsuńOpowieści kolejkowe - poprawiają humor stanowczo - ale przede wszystkim dlatego że spod Twoich palców i klawiszy wyszły :)
Niby prosta sprawa, zakup kalafiora , a ile może się wydarzyć:)))Chyba się skuszę na sałatkę.Acha ..podjęłam próby frywolitek w/g Twojego kursu, na razie kulawo mi idzie , ale się nie poddaję:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Taki ogórk to podobno dobry na nasiona. Tak słyszałam w kolejce po... kalafiora :))) [śmiech]
OdpowiedzUsuńElisaday - zdrowe pewnie tez, ale jakie smaczne! ;-))
OdpowiedzUsuńAniu - babcia nie wyglądała na tę "krzyżową", raczej wręcz przeciwnie ;-D
Lacrimo - Twój przepis jest prawie taki sam jak ten "mój". Zalewa identyczna, tylko ja daję fasolkę zamiast marchewki :-)
Magda-lenko - oby takich jak najmniej ;-D
Mbabko - nie dziękuję na wszelki wypadek ;-)
Aagaa - 10 minut, a jak wieczność :-D
Paula - zapraszam częściej :-)
Madziu - dziękuję za bardzo miłe słowa :-))
To ja w takim razie następnym razem po kalafiory Anię zabieram ;-D
Fredo - skuś się, bo warto. No i nie zrażaj się początkowymi trudnościami przy frywolitkach :-)
Jolcia - też o tym myślałam, ale nie mam sumienia go nożem dziabnąć ;-)
Ale Ci sie udalo! z tym kalafiorem i sprzedawca!!!! Nasmialam sie, fajnie napisane!! Ogor gigant!!! No i zaprawy! Az zatesknilam za domkiem :(
OdpowiedzUsuńJa chyba żyję w innym wymiarze rzeczywistości, podobnie jak moja córka:> Albo zbyt rzadko w sklepach bywam, jakoś się nie "nadziewam" na tak smakowite dialogi:DDD Babcia re-we-la-cyj-na!!! Strach bez kija podjeść:>>>
OdpowiedzUsuńSałatka rzeczywiście smakowicie się prezentuje:)
No i ten ogóras - mutant, do Guinessa go!!!
Pozdrawiam serdecznie:DDD
Wesoło miałaś w tej kolejce :)
OdpowiedzUsuńJa jakiś czas temu trafiłam w sklepiku osiedlowym na tzw. "wczorajszego" pana co to najpierw opowiadał kawały z brodą a potem zaczął śpiewać i nóżką przytupywać , haha.
Dobrze,że sklepik mały bo jeszcze by zatańczył ;)
Przetwory imponujące :)
Pozdrawiam :)
Dawno mnie tu nie było, jak zawsze czarownie u Ciebie,a przede wszystkim "jak w domku", buziaki
OdpowiedzUsuńHi, hi, hi ubaw po pachy :)
OdpowiedzUsuńAsiu - ślubowałam sobie, że już nigdy więcej TAM kupować nie będę! Za dużo rozrywki jak na proste zakupy ;-)
OdpowiedzUsuńIwonko - nie żałuj! Przynajmniej nerwicy się nie nabawisz!
Klarciu - szkoda może jednak... Taki tańczący dżentelmen byłby ciekawszy niż ten "mój" sprzedawca ;-)
Elu!!! Nareszcie!! Myślałam o Tobie i chyba myślami Cię ściągnęłam! Dobrze, że wróciłaś :-)
Zula - w sumie to może i tak... No i dzięki temu miałam o czym pisac :-D
Ty się nie wygłupiaj - Ty tam z dyktafonem musowo powinnaś chodzić a potem wydasz kolejkowe wspomnienia - to bestseller jak "Harry Potter" by był .
OdpowiedzUsuńAle się uśmiałam z Twojej przygody z kupowaniem kalafiorów.
OdpowiedzUsuńA takiego zakochanego ziemniaka też kiedyś wykopałam ze swego ogródka.Trzymałam go do wiosny,aż się biedak zestarzał,pomarszczył,ale wypuścił piękne zielone pędy na znak nadziei,że miłość zawsze trwa i nigdy nie umiera:D.
Dzięki za smakowite przepisy :c)
Aneta! Mowy nie ma! Ja już tam nie pójdę :-D
OdpowiedzUsuńArkadio - mojego zakochańca już nie nie - mąż go sobie wziął do zupy :-((
Może i byłby ciekawszy ale tak troszkę nieelegancko od niego woniało ;)
OdpowiedzUsuńOj tam! Zapachu się nie pamięta, a takie balety - bezcenne! :-D
OdpowiedzUsuń