Czyli będzie o tym i o tamtym, bo się zebrało ostatnio, a czas nie odpuszcza tak do końca.
Byłam w sklepie. Dużym. Łażąc między półkami i szukając prezentów na Gwiazdkę zgłodniałam okrutnie.
Tak więc w mych rękach znalazł się przepyszny koktajl mleczny. Już go miałam łyknąć, kiedy nagle z boku podbiegł jakiś małolat i próbował wsadzić w niego dzioba!
-To moje! - warknęłam zła jak licho.
Małoletni popatrzył na mnie ironicznie i dalej swoje.
-Zostaw! - bez efektu.
Wściekłam się jak cholera! No bo pomyślcie - człowiek głodny, zmęczony łażeniem, a tu jakiś bezczel gębę wtyka gdzie go nie prosili!
Agresja się we mnie obudziła:
-Przywalę mu tak, że w powietrzu z głodu zdechnie!!
Wzięłam potężny zamach ręką i...
I obudziłam się w momencie kiedy mój jasiek szybował w stronę okna.
Bogu dziękować, że nie trzymam pod poduszką młotka albo łomu!
A teraz jawa.
Czyli wracam na chwilę do poprzedniego postu
Pytacie mnie często o zakończenie prac na mojej ulicy.
Otóż pisząc wspomnianą notkę ulicę miałam już skończoną!
Zaczęli lać asfalt w czwartek rano, a w piątek po południu było już po wszystkim!
Czyli jestem świadkiem naocznym swoistego rekordu: 800 (słownie osiemset) metrów asfaltu położono w dwa dni!
Łącznie z lekkim zabezpieczeniem pobocza!
Przyjmuję zakłady: kiedy pojawi się pierwsza dziura? Bo kałuża w zwyczajowym miejscu już się tworzy. Mniejsza niż przed asfaltem, ale już jest.
Pozostańmy w temacie ulic.
Kaprysia ogłosiła u siebie na blogu "wredne candy"
Poczytajcie zasady, zobaczcie nagrodę, zastanówcie się i... nie bierzcie udziału ;-D
Bo mi szansę zmniejszycie na wygraną ;-P
A tak na poważnie i spełniając warunki zabawy przedstawię krótką historię mojej ulicy.
Zacznę może od tego, że moja ulica jest dość długa. Ma ok 2 km. Przez kilometr jest prosta jak drut. Potem dochodzi do kanałku, skręca lekko w lewo i zaczyna się ta "moja" druga część. Gorsza jakby ;-)
Ta pierwsza zawsze była uprzywilejowana: utwardzona wiele lat temu. Ci którzy przy tej lepsiejszej połowie mieszkają mają gaz, kanalizację, wodociąg. U nas na to się nie zanosi. Między innymi przez wspomniany kanałek... Z niepojętych dla nas przyczyn w XXI wieku przekroczenie kanałku odprowadzającego wody opadowe z lasu jest równoznaczne z przekroczeniem Rubikonu...
Co tam, że jakieś tunele gdzieś tam pod kanałami kopano? Kable przez jakieś oceany ciągnięto? KANAŁEK JEST WIELKI W SWEJ MAŁOŚCI ;-))
Wracając do nazwy ulicy.
Otóż ulica miała piękną nazwę Brzozowa. Podobno z powodu brzóz, które het przed II wojną światową posadził mój Dziadek i inni mieszkańcy.
W roku 1953 moje osiedle zostało przyłączone do Warszawy i niestety - w jednym mieście nie mogą funkcjonować dwie ulice z tą samą nazwą i w ten oto sposób ulica została przemianowana na Wiśniową Górę. I to nie był nazwa ulicy, tylko jakby kawałka osiedla. Starzy mieszkańcy do tej pory używają tej nazwy. Paręnaście lat później pojawiła się obecna nazwa. Byle jaka, szczerze mówiąc ;-)
Nijak ma się do tej nazwy sprzed wojny :-)
Ulica w tej swej lepszej części została utwardzona w okolicach 1965 roku. W jej fragmencie ciągle jeszcze jest, tamta stara trylinka
Pamiętam, jak chcąc urozmaicić sobie drogę powrotną ze szkoły starałam się iść tak, żeby nie stanąć na łączeniach, albo dawałam kroki na co drugą-trzecią. Czasem szłam tylko po łączeniach :-)
To nie były łatwe powroty do domu ;-)
Ale przynajmniej nie nudziło mi się ;-D
A propos nudzenia się.
Znam takiego jednego, co się nudzi i go nosi...
Z tego nudzenia i noszenia odnotowano następujące straty:
1: kradzież fragmentu liścia kapusty pekińskiej z króliczej klatki
2: kradzież kawałka suchego chleba z klatki rzeczonego wyżej
(oba dowody rzeczowe walały się po podłodze w kuchni)
3: stłuczona doniczka z kwiatkiem
(nie przeżyła nieszczęsna twardego lądowania po całkiem eleganckim locie ku podłodze)
4: zaprzepaszczony bezpowrotnie jak sądzę bucik lalki
5: notorycznie splątana włóczka
6: mało udany skok na otwarte drzwiczki od piekarnika
( coś jakby za ciepło się komuś zrobiło w kończyny..)
Któż to się tak czynnie nudzi? No pan Fryderyk!
Kociaczek o wyglądzie aniołka i oczach niewiniątka!
Włazi toto na kolana, mruczy przymilnie, a po chwili uśpiwszy czujność pani bierze się za pomaganie - wywija łapami, kłapie paszczą usiłując złapać nitkę czy druty.
Oczywiście nawet na chwilę nie przestaje mruczeć.
jeść może zawsze, wszędzie i w każdych ilościach. Uwielbia biały ser, mięsko z puszki, rosół i pomidorówkę.
A do tego kłamie!
Asia miała dać mu rano puszeczkę.
Zeszłam do kuchni, jak jej już nie było w domu.
Fredzio siedział smutny przy pustej misce.
-Co? Nie zdążyła Asia nakarmić kotka?
-Miauuuu... - smętne potaknięcie.
-Spieszyła się.
-Miauuuu. - pelne zrozumienia.
-I co? Pusty brzuszek??
-Miauuuuu! - rozpacz w oczach przemieszana z informacją: KONAM!
-Dać Fredziowi mięska?
-MIAUUUUU!!!! - twarz mu zbystrzała i pojawił się baaardzo czytelny komunikat:
-Dawaj babo do lodówki, ino migiem!!
Dałam.
Po południu taka to rozmowa z Asią:
-Dałaś rano Fredkowi puszkę? - Aś.
-No dałam...
-Ja też...
-Powiedział, że nie dostał! To kłamca!
Przesłuchany na okoliczność ściemy Fredzio udawał, że nie wie o czym mówimy...
Ponieważ pan Fryderyk jest kotem niezmierni fotogenicznym, postanowiłam wystawić gada do konkursu. Wspólnie z Asiem - znaczy ja firmuję blogiem fotkę jej autorstwa.
Konkurs jest na blogu Beaty
To ogólnie rzecz biorąc bardzo koci blog i fajnie się stało, że zupełnie przypadkowo na niego trafiłam :-)
Jak wspomniałam Fredek kocha plątać włóczki.
Sama ta włoczka się nie poniewiera luzem. Zwykle z jednej strony jest kłębek, a z drugiej doczepione są druty, a do nich ja.
Ta ja coś ostatnio wykombinowała jak koń pod górę..
Zaczęłam robić Ani czapkę.
Pierwsza wyszła za mała. Sprułam na wysokości ok 10 cm.
Druga dobra, ale coś za cienka..
Sprułam.
Trzecia pasowała i grubością i szerokością.
Pasowała do momentu zdjęcia jej z drutów. Okazało się, że zrobiłam dziwne coś, co nijak czapki nie przypomina...
Ania cierpliwa jak anioł stwierdziła:
-Nie łam się! Jak ci nie wyjdzie, to zawsze możesz mi kupić gotową!
No mogę! Ale nadambitna jestem. Przekonałam dziecko, że w tym roku szaleńczo modne są kominy. Więc przerabiam to dziwne coś na komin.
To dół, bo zrezygnowałam z prucia całości. Zaraz będą wrabiane warkocze.
Do kompletu obiecałam dziecku mitenki. Oby mi znowu dwie lewe nie wyszły ;-D
Skoro jesteśmy w temacie włóczek.
U Laury w Kaszmirze trwa wielka wyprzedaż!
Idźcie i kupujcie póki trwa promocja! Warto!
Wełna urugwajska ma takie kolory, że oczy same się śmieją!
I kordonki takoż w promocji!
Nie przegapcie okazji, bo szkoda.
A poza tym pragnę zauważyć, ze Laura sama przedzie i farbuje wełnę! Dla mnie to nie do pojęcia! A ona tak po prostu wie, jak przerobić owcę na sweter!
Ja natomiast wiem, że RR to niekoniecznie to, co tygrysy lubią najbardziej... Kolejny stanik się wyhaftował
A na koniec zapraszam do garkotłuka na pierniczki z szybkami.
Bardzo dziękuję za info o zabawie! :-) Już widzę, że Fryderyk to prawdziwy koci charakterek jest! :-) Piękny blog, bardzo inspirujący! Pierniczki aż mi zapachniały... :-)
OdpowiedzUsuńTo sie nazywa BLOG, NIE 2 LINIJECZKI, 2 ZDJECIA I KONIEC!!!! Caluski !!!
OdpowiedzUsuńno fakt - blogowe zapiski Twoje można jak powieść czytać - ja tam UWIELBIAM czytać - drukowane mi nie szkodzi
OdpowiedzUsuńa i widzę, że niedługo cycki zaś pohaftuję :)
Pozdrowionka
I już zapomniałam co to ja miałam...
OdpowiedzUsuńLudzie to świnie, żeby tak kefirek kraść spod pyska?!!!! I co z tego że we śnie, trza znać umiar i kultury troszku mieć :DDD
Moja ulica się nazywa, tak jak się nazywa. Przeze mnie, całkowity mój wymysł:))) Kto wie czy za lat 50 ktoś też jej nie przechrzci na inszą...
A myślałam że tylko moje takie kłamliwe są! W żywe oczy nawet!!! Bazyl patrzy w twarz mą i kradnie na bezczela kotleta co to dopiero go usmażyłam i odłożyłam, a jak później wyrywa z kotletem w pysku, jak pies Pluto nie ubliżając:)))
A komin kominowy, już go uwielbiam zważywszy na warkocz wrabiany:)))
Tego tam z czymś pachnącego NIE WIDZĘ nawet!!!
Pozdrówka zasyłam:)))
Beatko - dziękuję za odwiedziny, fajną zabawę i zapraszam częściej :-))
OdpowiedzUsuńAgnicy - jedna z czytelniczek zasugerowała mi po przeczytaniu tego posta, żebym trylogię od nowa napisała ;-)))
Aneta - dzięki! Cycki wyślę po weekendzie :-)
Iwona - jak to nie widzisz??? Na garach też nie??? Czy tylko tu?
To masz wesoło z Fryderykiem. Po jego ślepkach widać,że rośnie Ci pod bokiem niezły chuligan.No ale on jest bardzo ładny, a ładnemu wiele rzeczy uchodzi na sucho.No wiesz, drogę to masz może i kiepską, ale las masz tuż za progiem. Wiesz- coś za coś.:)))
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Ata, ja jak zwykle padłam ze śmiechu :-) Tym razem powaliłas mnie tekstem, że jesteś doczepiona do drutów ha ha ha.
OdpowiedzUsuńATA - nie widzę i już! ;D
OdpowiedzUsuńOmijam wzrokiem zwyczajnie:) Ależ się przejęłaś:)))
Anabell - samo zycie - ładnemu w życiu łatwiej ;-) Fakt - droga do lasu jakby teraz łatwiejsza :-D
OdpowiedzUsuńKoronko - bo taka i prawda - dosztukowana sztucznie do drutów jestem :-DD
Iwona!!! Ja Cię dopadnę i zamorduję! Myślałam, że z blogiem coś nie teges!!
Normalnie?? A co to znaczy?? :-DDD
OdpowiedzUsuńA ja bym wolała cztery razy po dwa razy, osiem razy raz po raz... itd ;-D
Ciasteczka są pyszne, wcale z nimi nie pójdę. Jak mi dzieci je wytną i upieczemy to się będę opychać! Publicznie, na blogu! O!!
Mam Cię, zarazo! Przyszpilam u siebie, następna, co ją cholera trzeba będzie odwiedzać i komentować, zakwasów jasny gwint dostanę!
OdpowiedzUsuńZwisa leczysz...?:)))
Pracowitość i skrupulatność, to jest to:)))Jak Ty z tym wszystkim "nadążasz", bo ja nie "nadążam";) Jaka to rozkosz - kot, który lubi jeść. Mrautak żyje powietrzem, ale ja juz mam takie szczęście, Władek tez robił uprzejmość ,że się odżywiał. Do ciastek się zaśliniłam. Serdeczności:)
OdpowiedzUsuńChyba tylko mi przytrafiają się koty nie zainteresowane mimi pracami...
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu pierwszych zdań zamarłam czyżby zło wyszło z koleżanki? Na szczęscie tylko sen...Poszukaj jakiegoś konkursu i pisz pisz pisz ... pisz koniecznie
Pozdrawiam cieplutko -11 w Oslo Lacrima
Czyli te koty kłamią wszędzie i każdemu wcisną swoje! Moje wiszą dramatycznie na szafce.... nie ma siły, zeby zanim dobra kobieta wstanie już nie nakarmiono ich (biedne koty).
OdpowiedzUsuńA potem głupie tłumaczenie: patrz, jakie one grube, zima będzie ciężka.
Ja bardzo przepraszam, ale już wcześniej wcięłam się do kaprysiowego candy i Kaprysia potwierdziła, że spełniłam srogie wymogi... trudno było się powstrzymac, przyznasz.
OdpowiedzUsuńMój Matrix tak samo jak Fredzio - patrzy prosto w oczy i kłamie, błaga, wymusza. "Umieram z głodu!" Tak to z nimi jest ;-)
pozdrawiam!
jak to miło znaleźć chwilkę na poczytanie Twoich wpisów, a choćby z moim cycolubem na ręku ;-) A Fredek to niezły kawalarz - będziecie mieć z nim wesoło.
OdpowiedzUsuńA czapka ? No i dobrze, że nie wyszła, bo komin będzie super - aż sama zapragnęłam taki posiadać - może w przyszłym roku, bo w tym ręce małym cycorem zajęte ;-)
Dorota - zwisa się nie leczy - sam minie. Kiedyś... ;-)
OdpowiedzUsuńKaprysiu - nie wiem jak nadążam. Czasem sama za sobą galopuję ;-D
Lacrimo - wysłałam raz, czy dwa, ale póki co czekam na wyniki ;-)
-11?? Horror! Jak zobaczyłam dziś rano na termometrze -5 to mną trzepnęło :-/
Aniu - koty to dranie ;-)
Inkwizycjo - wybaczam Ci. Już choćby z powodu Twojego groźnego nicku :-DDD
Sylwia - może wcześniej pijawka odpadnie?? :-D
no nie kobiety, wyję ze śmiechu tak, że mój kot wlazł na klawiaturę i patrzy w ekran mrucząc do siebie. Pewnie inwektywy jakieś, bo robi to pod nosem. W wigilię wezmę go na spytki.
OdpowiedzUsuńAto, komin jest cudny, żeby tylko dziecię spod niego było widoczne.
Pierniki omijam wzrokiem, bo jedne już upiekłam,a jak tak się teraz wpatrywać w nie będę, to swoje zeżrę i upiec nowe trzeba będzie.
A Fryderyk i tak jest cudny!
zadziwiasz, po raz kolejny, sen, a ja juz myslalam....
OdpowiedzUsuńpierniczki wygladaja smakowicie, uwielbiam.