U mnie nie może nic być normalnie.
Nawet taki dzień jak Wigilia...
Tzn. generalnie urządzam ją tradycyjnie, 24.12. Czyli tuż przed Świętami ;-)
Co wcale nie oznacza, że przebiega konwencjonalnie. To by było zbyt nudne i oczywiste i nie byłoby o czym pisać na blogu.
No bo co?
Choinka, opłatek, barszczyk, karpik, prezenty, makowczyk, pierniczki, rodzinne ciepło itepe itede...
Standard!
NUDA!
No więc najpierw było nudno, czyli wszystko przebiegało prawie wg schematu.
Prawie, bo Chuda słabą była. Bardzo słabą...
Z łóżka podnosiła się jedynie w celu rozmowy z Bogiem przez muszlę...
Na Wigilię i opłatek wprawdzie zeszła na dół, ale w sumie bardziej bliska była zejścia z tego łez padołu tak w ogóle...
I
tak kole 20:00 podjęła męską decyzję, że sama to ona już dłużej nie
zdzierży i może ewentualnie czas dać się wykazać siłom medycznym w
pobliskim szpitalu...
Zawiozłam ciepłe zwłoki bez protestu i z
dużą ulgą, bo Joanna niknęła mi w oczach: buzia jak piąstka niemowlaka,
sińce pod oczami do połowy policzków i ogólny brak wigoru i zwyczajowego
pyszczenia...
Jako iż czas był wigilijny, ludziów chętnych do kontaktów ze służbą zdrowia zbyt wielu nie było.
Tak więc po jakiś 5 minutach oczekiwania, zgarnęli mi dziecko do gabinetu zabiegowego.
A ja zostałam samotna, jako ten kołek w rozkradzionym płocie.
No
prawie, bo oprócz mnie w poczekalni siedzieli jeszcze pani i pan. Znaczy nie razem byli, tylko tak jak i ja czekali na
wydanie z lekka naprawionych ciał ich najbliższych.
Na początku siedziałam cierpliwie i bez kontaktu z innymi.
Ot - obcy ludzie, zetknięci przypadkowo przez los w jednym pomieszczeniu.
Nic ich nie łączy, wszystko dzieli...
PO pewnym czasie siedzenie mi się znudziło i podreptałam do zabiegowego.
Nie
właziłam, bo na drzwiach była przyklejona, nieco obdarta kartka z
napisem, że rodziny mają się nie szwendać, jak nie mają pozwolenia od
personelu medycznego.
Pozwolenia nie miałam, nie pytałam, bo nikogo pod ręką nie miałam, więc tylko wsadziłam do środka rozczochraną.
Chuda ma leżała centralnie vis a vis drzwi, acz lekko przesłonięta parawnikiem.
- Hej! Jak tam? - po cichutku zapytałam moje maleństwo.
Zanim otrzymałam odpowiedź od adresatki pytania, z lewej mej strony napadło mnie coś:
- TU NIE WOLNO WCHODZIĆ!!! Co pani sobie myśli!! Jakby tu tak każdy wchodził, to co by było!
Aż mnie zatchło! Wszak nie wchodziłam! Ino łeb wetknęłam!!
- Przecież nie wchodzę!
- Ja tu krew będę brała!! Każdy by tak tu chciał wejść! NIE WOLNO!
Krew (ta niepobrana) zawrzała we mnie i wycedziłam w stronę piguły:
- N-I-E W-C-H-O-D-Z-Ę!!! ZAGLĄDAM! DO! MOJEGO! DZIECKA! STOJĘ! NA! KORYTARZU!- mord miałam w oczach.
Chuda na szczęście zainterweniowała:
- Żyję, mamo! I będę żyć!
- Dobrze, słonko! Idę do poczekalni.
A blondyny ze strzykawą nie obdarzyłam spojrzeniem, bo chyba bym wzrokiem zabiła!
Pogalopowałam do poczekalni i rzuciłam krwistym mięsem...
- Ku...wa! Kultury i empatii to ich chyba w oborze uczyli!
Pan się ożywił:
-
A pani nic nie mówi! Od piątej tu jestem! Syna przywiozłem, bo spuchł
po lekach. I to jak! Jak debil wyglądał! Język spuchnięty, wywalony na
wierzch, dusił się, a oni mi tu CZEKAĆ każą!! Jak się wk...łem, to po
godzinie lekarz się znalazł i zaraz go do kroplówek podłączyli!
- Uroczo! Nie ma to jak se pochorować w naszej okolicy!
Do rozmowy przyłączyła się pani:
-
W tym miesiącu piąty raz tu jestem. Chyba mi kartę stałego klienta
dadzą. Najpierw z mamą, potem z teściową, z mężem dwa razy. I teraz też z
nim. W sumie pięć razy w grudniu! I zawsze tak samo - zero informacji, nic nie wiadomo, niegrzecznie poczynając od rejestracji. Dobrze, że chociaż lekarze w miarę sympatyczni...
- To jakieś preferencje powinna pani mieć - bez kolejki czy coś? Albo dopłaty od NFZ?
Popadliśmy w zamyślenie. Każdy w swoim, ale jakże nam wszystkim tam obecnym klimacie...
Chwilę
milczenia przerwał nagle pan od spuchniętego syna i z takim tępym
wzrokiem wbitym w przestrzeń wygłosił wiekopomną kwestię:
- A ja takiego zajebistego karpia usmażyłem!
To był po prostu wentyl bezpieczeństwa! Spojrzeliśmy na siebie i ryknęliśmy zdrowym śmiechem :-D
A potem to się nam zrobiło całkiem wesoło i świątecznie ;-)
Opowieść
goniła opowieść, śmiechowo nam było do tego stopnia, że jak zadzwonił
mój małż, to odbierając telefon z rozkosznym chichotem zapytałam:
- No co tam??
Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy, po czym usłyszałam chrząknięcie i słuszną uwagę:
- No właśnie to JA chciałbym wiedzieć CO TAM?
Ogarnęłam
się szybko i poinformowałam męża, że nasze dziecię jest właśnie
karmione. Znaczy w żyłę jej dają. I będą tak dawać cztery razy. Jest
szansa, że będzie żyć, że krew jej wzięli na badania i że trza czekać,
aż odczepią od życiodajnych płynów na stojaku. I że na noc wrócimy do
domu. Obiecałam dzwonić "jak coś".
Bo oprócz radosnych pogadywań, sprawdzaliśmy cyklicznie i na zmianę, co się dzieje z naszymi najbliższymi.
Mimo blokad personelu medycznego ;-)
Tak więc, jak wspomniałam, Joanna była dokarmiana dożylnie.
Mąż pani czekał na tomograf (odśnieżał, poślizgnął się, uderzył w głowę i stracił pamięć...).
Syn pana, jako i Aś zasysał "normalność" przez wenflon i rurkę.
Pan opisał nam to obrazowo:
- No normalnie jak naćpany! :-DDD Leży, głupio się uśmiecha, oczami przewraca i już nie jest spuchnięty!
I to on, jako pierwszy opuścił przybytek zwany izbą przyjęć.
Faktycznie - szedł zygzakiem, z miną Kubusia Puchatka ;-)
Następnie na oddział neurologii wyjechał mąż tej miłej pani.
A potem zapanowała cisza....
Nikogo nie było. Tylko Joanna, kilka osób z personelu i ja...
Aż nieprawdopodobne!
Zwykle tam aż wrze, a tu taka cisza...
Ten
stan trwał tylko pół godziny, bo potem przyjechała z zatroskaną rodziną
babcia z mocną niestrawnością + cukrzyca, przyszła panna w wieku mojej
Joanny również jako i ona zgięta w pół, a także pani plująca płucami po
zażyciu syropku dostępnego bez recepty...
Ok. 23:20 opuściłyśmy szpital z wypisem, badaniami i receptą w garści.
Receptą, która należało zrealizować natychmiast, bo o 6:00 dziecko moje musiało zażyć lekarstwa.
Aptekę dyżurną mamy Bogu dzięki w tej samej wiosce.
aby się do niej dostać, musiałam przejechać przez trzy rondka.
Wracając,
na tym drugim zobaczyłam... Policję. W ilości dwóch osobników
miotających się w tę i na zad przed moją maską. Stanęłam, no bo głupio
by było przejechać mundurowych na służbie z tak błachego powodu jak ich
galopy po jezdni...
Inni też stanęli.
Potem jeden sobie poszedł precz, a ten drugi...
A ten drugi zapalił sobie fajkę i relaksacyjnym krokiem wszedł na środek ronda i se stanął...
I stał...
I palił...
I wszyscy stali...
I patrzyli jak on palił...
Pierwsza ocknęła się Aś:
- I będziemy tak tu stać do zasranej śmierci...
-
Nie! Jadę! Pierwsza! Chociaż nie ja powinnam. W nosie! Chyba mam zwidy z
zaspania, bo widzę palących policjantów na służbie na środku ronda!
- Mamo! Ja go też widzę!
- No to tym bardziej jedziemy!
Pojechałyśmy.
Policjant został. Może stoi tam do dziś...
Aś nie ma się lepiej :-/
I prawie już jej nie ma.
Nie powiem, ile waży.
Bo wcale już nie waży :-///
To masakra na całej linii.A wydali chociaż jakąś diagnozę czy odesłali Was do wróżki?
OdpowiedzUsuńNa przyszły raz miej stoperan w domu, żeby od razu podać, nim się następna ofiara wirusa odwodni. To trzeba mieć wyjątkowego pecha,żeby zachorować w święta. A co ta policja na rondzie robiła? trzezwiała??? Biedna Chuda, teraz przez jakiś czas będzie Super Chuda.
Miłego i lepszego zarazem;)
Aniu - żadne środki konwencjonalne i ogólnodostępne nie działały - po prostu sobie nie znalazły przytuliska u Joanny...
OdpowiedzUsuńDużo sił i zdrôwka dla Joanny
OdpowiedzUsuńSylwka - dziękuję. Przyda się i jedno i drugie.
UsuńLaura - na CZD Chuda już się od paru lat nie załapuje, a szkoda :-/
OdpowiedzUsuńSądzę, że jutro pojedziemy do poprawki. Gdzieś. Jeszcze nie wiem gdzie, ale gdzieś!
Wyjdzie szydło z worka, jak pesel zobaczą :-/
OdpowiedzUsuńPoza tym - w CZD nie ma ostrego dyżuru.
O ja Cię! Ata ty nie siedź i nie czekaj...bo Chuda do grubych nie należała, nie bardzo ma co tracić!
OdpowiedzUsuńZdrówka i sił dla Was obu - pewnie się przyda.
Beatko - nie siedzę, znaczy czekam, bo trza było dać szansę tym lekom, co je Asia dostała. Nie działają, to trzeba będzie działać dalej i gdzie indziej...
UsuńOlaboga...... to się Wam święta przytrafiły:( No to w takim razie spokojnych Wam wszystkim, i poprawy zdrowotnej Pannie Gie życzę.
OdpowiedzUsuńPS> A seta by nie pomogła, albo ze dwie, żeby tak tego robala co tę Chudą od środka tak bez pardonu, się pozbyć???
Ściskam Was mocno i jeszcze raz ZDROWIA!!!!!!!
deZeal - seta może by pomogła, gdyby była łaskawa dłużej sobie w Chudzinie pomieszkać... :-(
UsuńNo to niefajnie było wczoraj. Ale myślę że coś jutro zaczniesz działać bo nie jesteś z tych, co czekają. Zdrówka dla Asi i siły dla Was wszystkich.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dla Asiczki duzo zdrówka!!
OdpowiedzUsuńI spokojnych Świąt Wam zyczę!
Matko złota!
OdpowiedzUsuńCzymcie sie dziewczyny, pilnuj młodej coby się nie odwodniła, zresztą co ja Ci będę, nie takie rzeczy przechodziłaś.
A beherowkę masz? Czeskom oryginalnom???
Kurierem pchnąć?????
O matko!Bardzo mi przykro,że tak się córcia pochorowała i to w taki czas! Najważniejsze, żeby dochodziła do zdrowia.Trzymam kciuki i mimo wszystko jeszcze dobrego świętowania. Pa!
OdpowiedzUsuńMasakra.... współczuję :/ ja się doraźnie od niedzieli leczę wszystkimi środkami babć wioskowych starodawnych bo w prywatnej przychodni najbliższa wizyta w nowym roku :/ ale jak tak dalej radośnie będę oskrzelami chrychać to i mnie izba przyjęć powita, gorzej, że w okresie poświątecznym to już raczej mało radosnym tłumem :( powiedz Asi, żeby się trzymała ciepło, wy tez się trzymajcie i nie podłapcie czegoś małofajnego :/
OdpowiedzUsuńZdrówka dla Joanny i siły ,żeby szybko wydobrzała i tak jak piszesz jedź z Nią na kolejną wizytę .
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
No to nie ladnie;/ Mam nadzieje, ze ktos wreszcie zajmie sie Chuda, oczywiscie mam na mysli personel medyczny, bo ze Ty to wiadomo. Ktos wspomnial czeska Becherovke, ja mam zawsze w barku i to cudowna rzecz na wszelkie niestrawnosci, ale tu juz chyba jest powazniej.
OdpowiedzUsuńTowarzystwo na szczescie mialas dobre, bo gdybys tak caly czas sama tam siedziala, to oszalec mozna.
No to pięknie... I chciałoby się rzec: skąd ja to znam... Walcz i się nie poddawaj. Asia, zdrowiej nam szybko!! :))
OdpowiedzUsuńDużo zdrwia dla Asi.
OdpowiedzUsuńZdrowia życzymy dla Aśki, Mam nadzieję, że dzisiaj już jest lepiej. Do Leśnej Góry masz daleko, może tam by Jej pomogli? Kurde, ponakręcają bzdetne filmy o szpitalu z bajki, a jak pojedziesz do prawdziwego z krwi i kości to później szoku można dostać. Ja jak leżałem swego czasu w szpitalu to siostrę w nocy z dyżurki przywołałem w ten sposób, że kurna musiałem zadzwonić komórą na ich stacjonarny, bo żaden gówno-przywoływacz przy łóżku nie działał. Chuda to pewnie jedyna osoba w Polsce, która na święta schudnie, masakra. Jeszcze raz Ato zdrowia dla Aśki i cierpliwości dla Cię.
OdpowiedzUsuńNo to można powiedzieć, że masz niezapomniane święta - nie zazdroszczę :(((. Asi życzę jak najszybszego powrotu do zdrowia, a Wam obu dużo sił. Trzymajcie się!
OdpowiedzUsuńzdrówka dla Asi życzę .Jeżeli to jakieś paskudztwo rotawirusowo - zatruciowe spróbuj podawać jej przegotowana coca-colę ale oryginalną , ja z moja córką cały miesiąc leżałam w szpitalu i żadne leki nie pomagały leciało z niej górą i dołem aż dopiero coca-cola pomogła , gotój i niech pije ile może
OdpowiedzUsuńJak tam Asia, oczekujemy nowych wiadomości
OdpowiedzUsuńPozytywnych oczywiście
OdpowiedzUsuńKoniecznie napisz co Z Asią!
OdpowiedzUsuńU nas też coś się przyplątało... na razie delikatnie i oby się na tym skończyło ;(
dobrych wieści czekamy!!!
OdpowiedzUsuńKonKata
Ato, no co z Waszą córą? Jest już lepiej, bo my się tu zamartwiamy a wieści brak.
OdpowiedzUsuńTylko nie w oborze-krowie jak powiesz nastąp się to wykona a lekarz polskiej mowy nie rozumie.Zdrowia dla Asi.Eliza.
OdpowiedzUsuńpodczytałam Cię w święta, nie zdążyłam napisać komentarza, ale KCIUKI za Aś trzymałam i łączyłam się w bólu... niech Ci/nam Chuda zdrowieje czym prędzej :))
OdpowiedzUsuńteż zaliczyłam izbę przyjęć w samiutką Wigilię :) Młodszy nieszczęśliwie potknął się na schodach i zrobił sobie poważne ku-ku w palec środkowy lewej ręki... wyglądało na złamanie z przemieszczeniem... matka-polka czyli ja opatrzyła, usztywniła - i jak się okazało potem - zgrabnie nastawiła :) FINAŁ: złamania niet, wybity staw, uszkodzona torebka stawowa, szyna na tydzień, opuchlizna i wędrujące kolorki w pakiecie :) ale jest dobrze, mogło być gorzej....
no to ściskam jeszcze raz (aczkolwiek nie za mocno, by nie uszkodzić) Chudą, Ciebie, Anię i inszych Bliskich :))
Ale pewnie obsługa medyczna święta z miłością bliźniego sobie spędziła....
OdpowiedzUsuń