niedziela, 2 grudnia 2012
Siekierezada
Działo się to lat temu hohohoho!
A może i dawniej...
Joanna, czyli moje dziecię starsze (żeby nie powiedzieć - stare), miała wtedy 4 miesiące.
Jej rodzic, a mój małż, często-gęsto opuszczał nas,wyjeżdżając w delegacje.
Czasem krajowe, czasem zagramaniczne.
W opisywanym dziś dniu, był gdzieś w Polsce.
A my z Chudą (w on czas Pulchną) w domu.
Samiutkie, bo moi rodzice przebywali na tzw. placówce.
Nie pierwszy raz przyszło nam zaludniać hangar zwany domem ino we dwie, więc nie robiło to na nas wrażenia.
Znaczy głównie na mnie - bo Aś głównie jadł i spał (hmmm... jak i teraz!).
Wieczorem, przed pójściem spać, poszłam podłożyć do pieca, co by niektórym pielucha w nocy nie przymarzła do kupra.
Kiedy już wychodziłam z kotłowni, mój wzrok padł na siekierę. Stała tam sobie, cichutko, nie wadząc nikomu.
Z niezrozumiałych dla mnie powodów, zapragnęłam ją mieć w nocy przy sobie.
Ot tak. Przytulanka taka ;-)
Chyba na zasadzie: strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Głos jakiś w mojej głowie też zakrzyknął:
- BIER JĄ!!! BIER!!!
No to wzięłam ją w garść, zaniosłam do sypialni, postawiłam koło wezgłowia i spokojnie udałam się na spoczynek.
Zasnęłam.
Śpię...
Nagle, coś mnie obudziło.
Jakiś dziwny dźwięk.
Podniosłam zaspaną rozczochraną z poduszki i rzuciłam okiem w kierunku łóżeczka z cenną zawartością.
Zawartość sapała równomiernie, nie generując dziwnych dźwięków...
Opadłam na zad na poduchę w celu ponownego pogrążenia się w przytulnych objęciach Morfeusza...
Nie dane mi było, bo hałas się powtórzył.
Tym razem zlokalizowałam go jako chrobot w drzwiach!
W celu lepszej słyszalności, założyłam na nos okulary i rozwiesiłam uszy
Ktoś gmera w zamku!
Mało tego!
POKONAŁ GO, bo słyszę jak delikatnie otwiera drzwi wejściowe!
- O żesz ty mendo niedomyta! Włamywać ci się zachciało?? No to pożałujesz, że się urodziłeś! O ile zdążysz wyrazić swe żale!
Złapałam siekierę (już zrozumiałam, ten głos wewnętrzny) i niczym Indianin na podchodach, bezszmerowo spłynęłam pod drzwi łączące przedpokój z resztą domu.
Płynąc tak po tych schodach, poczyniłam założenie, że ten włamywacz nie zna rozkładu domu i trochę się najpierw zamota, zanim znajdzie odpowiednie drzwi.
Trzeba Wam wiedzieć, że mało komu udaje się za pierwszym razem opanować inwazję drzwi na dzień dobry u mnie w domu ;-D
Stanęłam sobie cichutko za tymi właściwymi wrotami, siekierę mam nad ramieniem naszykowaną do ataku (znad głowy, wbrew pozorom, wymach nie jest tak piorunująco mocny).
I czekam...
Kroki, cichutkie i dość niepewne, powoli kierują się moją stronę...
- Co? Kontaktu nie wymacałeś, lebiego i po ciemaku ściany macasz? - pomyślałam mściwie, wzmacniając chwyt na trzonku.
Drzwi się uchylają...
- Jeszcze chwilka... Poczekam, aż łeb tu wsadzi... - zbyt szybki atak spaliłby na panewce... Wszak muszę zatłuc, a przynajmniej ogłuszyć gada, a nie tylko uszkodzić mu rękę!
Łeb się wsuwa...
Walę siekierą na oślep!
Raczej w próżnię.
Może i dobrze, bo razem z hukiem zatrzaskiwanych drzwi usłyszałam:
- KOCHANIE!! TO JA!!!
Rany boskie! Mężu wrócił dzień wcześniej z delegacji.
Nie chciał nas pobudzić i się skradał...
Przypominam - nie istniały wtedy komórki. Stacjonarny był w sferze marzeń... Więc uprzedzić nieszczęśnik nie mógł swej połowicy...
I tak oto nie zostałam mężobójczynią.
Dzięki refleksowi ślubnego.
A jakby się udało?
Hmmm.... Już bym zapewne wyszła na wolność - za dobre sprawowanie ;-D
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
oooo widzę, że wpis Danusi obudził wspomnienia......
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Justa - zgadza się, uczyniłam zgodnie z tym, co napisałam w komentarzu.
Usuńja pierdziu, strach się Ciebie bać :)
OdpowiedzUsuńKasiu - czasami sama siebie się boję ;-))
UsuńO Jezuuuuuu...... To straszne! Wszak łepetyne mu moglaś na połowy dwie rozłupać :/
OdpowiedzUsuńdeZeal - mogłam, a co mi tam! Ale tylko na dwie połowy i do tego równe, jak to z połowami bywa ;-D
UsuńDobrze , że ten zamach z nad głowy nie wyszedł..Anusi by fajnej nie było.
OdpowiedzUsuńMięta - zamach był znad ramienia ;-) I też tak sobie myślałam, że byłabym uboższa o jedno dziecko...
Usuńups...wstyd,widać,jak dokładnie czytałam :/
UsuńA ja niedokładnie machałam siekierą :-DD
UsuńDobre, kupuję! Ale to chyba jakąś małą tę siekierę miałaś, boś chudzina, dużą byś się nie zamachnęła przecież. A ile dni Ci ślubny wymawiał, żeś go chciała skrócić o głowę? Ata, jak to jednak upiornie było bez tych telefonów, prawda? Swoją drogą życie uczy, że nie należy nigdy wracać do domu wcześniej bez uprzedzenia.
OdpowiedzUsuńMiłego,;)
Aniu - siekiera taka normalna była. A męzu do dziś dnia pamięta, żeby się nie skradać, bo żona różnie może zareagować ;-D
UsuńNo cóż faktycznie strach się Ciebie bać,jesteś niebezpieczna kobitka ...Bezpieczniej było by ślubnemu od drzwi wejściowych krzyczeć już wróciłem
OdpowiedzUsuńManiu - zapewne! Teraz już wchodzi na pewniaka :-D
UsuńAch te głosy w głowie...
OdpowiedzUsuńAnett - podobno to sie leczy, tylko po co? :-D
UsuńPrzytulanka, dobre sobie. Celowałaś ostrzem, czy obuchem? Małżonek żyje nie tylko dzięki swojemu refleksowi ale dzięki temu, że przy uderzeniu miałaś zapewne zamknięte oczy. Wy chyba zawsze tak macie w chwilach uniesienia (podniesienia siekiery) ;)
OdpowiedzUsuńCo do tego że już byłabyś na wolności, to wątpię. Po przeczytaniu Twojego bloga od A do Z, raczej byłby to oddział zamknięty w szpitalu bez klamek.
Chriss - obuchem. Założenie miałam "ogłuszyć, ew. utłuc". Ostrzem mogłabym tylko zmordować ;-)
UsuńJa tam oczu nie zamykam - lubię widzieć ;-P
Byłabym na wolności! Bo we więźniu bloga raczej bym nie pisała :-D
Faktycznie już byś wychodziła:))) Teraz już dzwoni jak wraca, prawda? I raczej pilnuje,żeby telefonu nie zapomnieć:))
OdpowiedzUsuńKaprysiu - trzecia opcja - nie jeździ w delegacje ;-DD
UsuńMasakra jakaś! Kobieto!Całe szczęście, że to się wszystko dobrze skończyło , bo dziecię zostałoby sierotą, a i drugiej córci byś nie miała!Pozdrowionka!
OdpowiedzUsuńNuta - wszak masakry nie było, więc rozeszło się po kościach ;-D
UsuńAle się uśmiałam czytając Twój wpis. Mało brakowało, a z młodej mężatki zostałabyś młodą wdową na dodatek mężobójczynią. Na szczęście wszystko zakończyło się dobrze. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMałgoś - "młoda wdowa" i to z własnej (po)ręki... Jakżesz to pięknie brzmi!!
UsuńUff aż się spociłam z emocji;) Całe szczęście, że mąż uszedł z życiem.
OdpowiedzUsuńA ptaszydła plagiatuj do woli, jak chcesz linka z wykrojem podeślę.
Pozdrawiam serdecznie:)
Iwonko! Kochana jesteś! To ja już skrobię maila :-)))
Usuń