czwartek, 30 kwietnia 2009

Zwierzęce przypadki i wypadki.

Kolejne z multiply:

Tak sobie dziś myślałam o różnych zwierzętach, które przewinęły się przez nasz dom. I to nie tylko o tych, które sama znałam, ale też o tych znanych mi jedynie z opowiadań.
Moja Babcia miała czworo dzieci.
Krzyż pański Babcia miała z moją Mamą i jej o 7 lat starszym bratem. Oni celowali w przynoszeniu do domu różnych zwierzęcych biedot. Mój wujek pobił rekord w dobroci serca swego, kiedy to przytargał... małpę! Prawdziwą, wesolutką jak skowronek. Babcia była osobą cierpliwą i wyrozumiałą, ale kiedy najnowszy animalsowy nabytek zrobił sobie huśtawkę z kryształowego żyrandola i z rzeczonym sprzętem do oświetlania mroków wieczornych wylądował na środku pokoju, Babcia eksplodowała i kazała synowi swemu wynosić się razem z kawałkiem łańcucha Darwina. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam tę historię, nie mogłam zrozumieć, dlaczego ta okrutna Babcia tak strasznie potraktowała rozrywkowego najnowszego "członka" rodziny.
Moja Mama celowała raczej w przynoszeniu do domu kotów. Ile kiecek podarła łażąc za nimi po drzewach "bo biedny kotek taki był smutny i pewnie nie ma domu", ile ran drapanych i gryzionych odniosła przy tych eskapadach nikt nie był w stanie policzyć.
Kiedyś przybłąkała się do domu straszliwie zabiedzona psina. Obraz nędzy i rozpaczy. Zapchlone, zarobaczone toto było podobno do bólu. Pod czułą i cierpliwą opieką Babci i reszty rodziny pies, a właściwie suka wypiękniała, zmężniała i okazała się być przepięknym seterem gordonem.
Pewnego dnia, słysząc nadciągającą burzę, Babcia poleciła mojej Mamie przyprowadzić do domu kaczki. Mama nie była specjalną zwolenniczką błyskawic i grzmotów więc ociągała się z wyjściem z domu. Kiedy po pewnym czasie Babcia zniecierpliwiona pognała krnąbrną córkę, okazało się, że kaczki są już na podwórku... W jednym rzędzie... Jedna obok drugiej... Cokolwiek mało ruchliwe... Obok z uśmiechem na psim pysku siedziała seterzyca. Przyaportowała wszystkie. Co do sztuki. Babcia miała co skubać, a rodzina dość długo jadała na obiad kaczuszki ;-D
Kolejna opowieść już z moich czasów. Byliśmy wtedy na placówce w NRD. Pewnego pięknego dnia przybłąkała się do nas papuga. Ot po prostu przyleciała sobie na balkon. Moja Mama razem ze swoją koleżanką postanowiły pojmać ptaszę. Tylko pytanie jak??? Od czegóż kobieca inwencja i podbierak do ryb? Papużysko okazało się być rozwydrzonym ponad miarę ptaszęciem. Kiedy robiłam lekcje, trzeba było wiedźmę zamykać w drugim pokoju, bo wyrywała mi pióro z ręki, dewastowała podręczniki i zeszyty domagając się mojej uwagi i pieszczot. Gdy na stole lądowały talerze papuga obowiązkowo musiała siedzieć przy jednym z nich i wyżerała ziemniaki jak i komu popadnie. Zamknięta w innym pomieszczeniu podnosiła taki wrzask i lament, że żal było słuchać. Mój tata wznosił modły do nieba:
-Boże! Spraw, żeby się tu jakiś kot przybłąkał i ZEŻARŁ TO BYDLĘ!!
W końcu oddaliśmy papugę pewnej pani, która uwielbiała zwierzaki. To było niesamowite, kiedy pani ta przemówiła do niej po niemiecku, papuga przytuliła się do niej jak kot i jak kot zamruczała. Wprawdzie ja też pogadywałam z ptaszęciem w języku Goethego, ale na litość boską to nie moja muttersprache, więc częściej gadałam po polskiemu ;-).
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Papuga tak bardzo pokochała swoją nową właścicielkę, że nie chciała się z nią rozstawać nawet na chwilę. Wykombinowała sobie, z którą torbą pani wybywa do pracy i pewnego dnia przykamuflowała się na jej dnie. I w ten sposób pani straciła Ausweiss, bo ptaszysko z nerwów zeżarło.
Jak to zwykle bywa, życie jest przewrotne i często wypowiadając na głos życzenie nie wiemy, że obok przechodzi złośliwa wróżka i mówi:
-Niech tak będzie, skoro tego chcesz...
Jest wieczór. Ciemno, ale ciepło. Mama wiesza pranie na balkonie... I nagle jak oparzona wskoczyła do pokoju i z trudem wydusiła:
-Na balkonie jest duch!!
To jednak nie był duch. To było ucieleśnienie pragnień i modłów mojego ojca: na balkonie był sobie kot. Biały w czarne łaty. Tyle, że nie było już ptaszora do konsumpcji...
Kot okazał się być kocicą. Z charakterem. Twardym jak głaz.
Była z nami 18 lat.
Puńcia to była typowym kotem na psy ;-D.
Kiedy miała dzieci, zamieniała się w demona. Siała postrach wśród psiej populacji jak Atylla bicz boży.
Pamiętam jak do moich rodziców przyszli znajomi. Z psem.
-Schowajcie kota, bo nasz Pipi to pies na koty!
Nawiasem mówiąc Pipi był psem rodzaju męskiego.
Siedzimy w domu i nagle z podwórza słyszymy łomot, huk i rozpaczliwy psi jazgot. Wylegliśmy na dwór. I cóż zobaczyliśmy?
Otóż "pies na koty" stał wklinowany łbem między prętami w furtce, na jego grzbiecie w charakterze kowboja rozjuszoną kocicę wbijającą mu pazury za uszy. Jazgot pomieszany z kocim parskaniem był raczej niesamowity. Mama z trudem odczepiła kocicę od psa, a tata z właścicielem Pipi rozginając z mozołem i dużym wysiłkiem pręty furtki zwrócili rozhisteryzowanemu i podrapanemu psu wolność.
Innym razem scenka rodzajowa:
Na ulicy siedzi Puńta z mściwie zmrużonymi oczętami. Prosto w jej objęcia mknie pies sąsiadów - śmieszny stwór z przodozgryzem tak strasznym, że paszcza mu się nie zamykała w normalny sposób. Za paszczakiem gna jego pan z obłędem w oczach. Moja Mama woła do sąsiada:
-Niech się pan nie boi! On jej nic nie zrobi! Zdąży uciec.
-Taaaa! On jej nic, ale ONA JEMU!!
Puńcia vel Puńta tresowała również nasze psy. Ujeżdżając delikwentów jak rasowy dżokej. Mój biedny Bosman nabił sobie nie jednego guza zaliczając bramę łbem próbując pozbyć się kota z grzbietu.

A na koniec opowieść o zwierzaczku, który bardzo krótko był "nasz".
Moja Mama panicznie bała się ciem i motyli. Do tego stopnia, że nawet jak rzeczony skrzydlak był pół metra za nią i tak go wyczuła i wydawała z siebie straszne wrzaski. Ja ją doskonale rozumiałam, bo tak samo reaguję na pająki...
Moje słodkie czasy licealne. Są wakacje. Głęboka noc... Śpię jak pan Bóg przykazał. Nagle czuję, że ktoś siada na moim łóżku. Niechętnie uchylam oko i widzę w słabiutkim świetle księżyca moją Rodzicielkę.
-Monisiu... Przepraszam, że cię budzę, ale w moim pokoju jest taka DUŻA ĆMA... Czy możesz ją zatłuc?
-Yhy... Wolę wypuścić na wolność.
-Wszystko jedno. Ale zrób coś.
Zwlokłam zaspane zwłoki z łóżka i podreptałam do pokoju Mamy. Weszłam do środka i... Coś dużego i szybkiego śmignęło mi koło twarzy.Jeszcze szybciej, niż weszłam wyskoczyłam na korytarz.
-Mamo! To nie DUŻA ĆMA! To NIETOPERZ!!!
-O jessssuuuu!! A ja tam mam wszystkie swoje ciuchy!! Jak ja do pracy pójdę!!
Stało się dla mnie jasne, że muszę wrócić to tego zapowietrzonego lokalu... Słyszałam wcześniej o tym, że nietoperze wkręcają się we włosy. Cokolwiek miało to znaczyć, nie brzmiało to dobrze. Bo zdałam sobie sprawę, że w razie czego będę musiała sama sobie takiego stwora wykręcać z włosów. Brrrrrrrrr! Przed lustrem!!!!!!!! Brrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr!! Więc omotałam sobie łepetynę znalezioną chuściną i pomaszerowałam na zad do pokoju Mamy. Nie ukrywam, że z duszą na ramieniu. Wytargałam Mamie ubrania i dumna wróciłam bez mała w jej objęcia i usłyszałam wymiauczane nieśmiałym głosem:
-Jeszcze budzik...
Co było robić? Wróciłam Mało tego! Odsunęłam firanki, otworzyłam szeroko okno i mruknęłam pod nosem:
-Apage satanas.
Rano poszłam sprawdzić u Mamy w pokoju, co tam na froncie gackowym. Ano nic. Zwierza nie było. I tak się zastanawiam - kto się bardziej przestraszył: Mama, ja, czy biedny nocek :-D

9 komentarzy:

  1. A czytałaś 'Moja rodzina i inne zwierzęta' Durrella? Nie wiem, czy nie jesteście spokrewnieni ;-) Ciekawa jestem, skąd Twój wujek wytrzasnął małpę, jesss... Natomiast historia z kotem tresującym psy wcale mnie nie dziwi, miałam taką kocicę.
    Fajne historie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie, że czytałam :-)
    A skąd wujek wziął małpę - historia milczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Doskonała opowieść. Kocham wszystkie zwierzaki. Obraz kota siedzacego na psim grzbiecie rozśmieszył mnie do łez.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiaaaam Twoje notki :D :* pozdrawiam słonecznie ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie zrozumiałam, ze moja kota przegryzająca kable jest aniołem, a moja psica tylko z przyczyny niefortunnego zbiegu okoliczności nie dostała dyplomu projektanta zieleni.... uczymy się przez całe życie;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytalam z zapartym tchem, Ty to masz dar, pieknie to opisujesz.

    OdpowiedzUsuń
  7. Znalazłam ten blog wczoraj a dziś od rana się nim zaczytuję. Dzieć domaga się czochrania za uchem, koty protestują, z obiadem mam poślizg, muuuuuuuuuszę to doczytać od początku po chwilę obecną, bo inaczej mnie skręci i przemeli totalnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama - hyhyhy! Powodzenia! Parę lat pisałam, więc rodzina ma szansę mnie znienawidzić for ever :D

      Usuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)