wtorek, 12 maja 2009

Zegary

Zegary. Czyli coś potrzebnego, acz często irytującego. Bo to albo za szybko czas odmierzają, albo wręcz przeciwnie - wstrzymują wskazówki, żeby nie dotrzeć do celu. Jedno jest pewne - były, są i będą. Czy nam się to podoba, czy nie.
Przypomniała mi się dziś taka historyjka sprzed lat wielu.
Było to mniej więcej w 87 roku. Mieliśmy razem z moim bratem ciotecznym kupić na prośbę mojego taty jakieś rury i okno. Tata sam nie mógł pojechać, bo był zajęty przy jakiejś przeróbce w domu. Więc dał mi w garść 5 tys, powiedział gdzie mają tegoż dnia "rzucić" i rury i okna (kiedyś towaru nie dostarczano do sklepu, tylko rzucano - to tak dla młodszych czytelników).
Pojechaliśmy. Na miejscu okazało się, że tego dnia "rzutów" nie było. Cóż było robić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Brat - fan zegarków - zawiózł mnie do sklepu o znanej nazwie "Jubiler".
-Chodź! Pooglądamy sobie zegarki!
Nie widziałam przeciwwskazań i chętnie przyklasnęłam pomysłowi.
Zegarków było dużo. Bardzo dużo. Bo właśnie tegoż dnia "rzucili" towar do jubilera. I to nie byle jaki towar , bo przejęty przez milicję (taka poprzedniczka policji) z przemytu z Austrii. Szczególnie zafascynowały nas damskie elektroniczne zegarki. Miały masę funkcji - melodyjki, pikania, światełko, kalkulator, stopery, szmery, bajery. Jednego tylko nie miały - wodotrysku...
Mój brat jak zły duch podszeptywał mi z boku:
-Ale ekstra! Taki zgrabniutki. I jaki funkcjonalny! Weź sobie kup!
-No co ty! Nie mam kasy!
-A ta na rury? Akurat ci starczy.
Fakt. Jeszcze resztę bym dostała...
-Nieeee... Noooo co ty.... Nie mogę. Musiałabym tatę zapytać.
-I co? Sama tu będziesz jechać? Poza tym - do jutra już ich pewnie nie będzie...
Do rozmowy włączyła się sprzedawczyni:
-Tak, tak! Ma pan rację! Nie mam tych modeli zbyt wiele i szybko schodzą. Od rana już kilka poszło.
No i tak przyparta do muru z dwóch stron, nie miałam wyjścia - kupiłam. Wróciliśmy do domu.
-Gdzie rury?
-Nie było. Okien też. - to mówiąc oddałam rodzicielowi to, co zostało z 5 tys. Czyli jakieś 1200...
-A reszta??
-A wiesz? Krzysiek namówił mnie na zegarek, no to sobie kupiłam. Zobaczy jaki fajny! Z PRZEMYTU! U JUBILERA!!
-Namówił cię za moje pieniądze? Ładnie...
Tata na szczęście zegarek zaakceptował. Stratę finansową przeżył bez uszczerbku na zdrowiu, ale po rury i okno następnego dnia pojechał sam ;-D
Tak mi się to dziś przypomniało, kiedy pracowicie przyklejałam cyferki do mojego zegara do kuchni.
Motyw oczywiście taki jak na reszcie "sprzętów" kuchennych -czyli na solniczce, pleckach do kalendarza zdzieraka, chusteczniku i "obrazku na uśmiech".
Nawet jestem z niego zadowolona ;-)

W rzeczywistości cyferki są równiutko poprzyklejane, ale ja mam dwie lewe ręce do robienia fotek - widać nikonowa talent w tej kwestii ma samorodny - nie dziedziczony :-D

11 komentarzy:

  1. Widzę, że nie jestem osamotniona ...w mojej kuchni też królują słoneczniki i ciepłe słoneczne barwy:) Zegar super, ja nie widzę nic krzywego w cyferkach, tylko może dałabym je dalej od brzegu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dalej nie mogłam, bo wskazówki zahaczały :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale Twoj tato byl dzielny, zegarek zamiast rur, dobre :-)
    Lubie opowiesci o zegarach, jeszcze bardziej o czasie, czas mnie fascynuje, moze kiedys zapisze swoje przemyslenia na ten temat.

    A zegar sliczny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Piekny zegar, pasowalby do kompletu, ktory zrobilam dla corki :)
    Podziwiam tate, ze zaakceptowal zegarek zamiast rur. Moi rodzice kazaliby mi oddac...Choc kiedys zamiast butow dla siostry kupilysmy sokownik, bo "rzucili"

    OdpowiedzUsuń
  5. To niesprawiedliwe, wszyscy mają w kuchni MOJE słoneczniki... Tylko ja nie mam, buuuu ;-(
    Ale co tam, pozdrawiam i tak serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. No Tatę nasz klasa!
    Zegar śliczny. Wskazówki zawsze możesz przyciąć jak są za długie.:D Niech same dobre chwile odmierza. Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za pochwały zegara i... taty ;-D. Przekażę mu na pewno.

    Ezieta - chyba wybaczyli "zamianę" ;-) Sokownik dobra rzecz.

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdy Ata i Ezieta wspomniały o starych, 'dobrych' czasach, przypomniało mi się, jak kiedyś zamiast iść do szkoły, poszłam do lekarza (znacie te numery, zawsze dał papier że się było, nieważne czy z konieczności, czy nie...). No i do lekarza nie doszłam, bo po drodze była apteka, gdzie właśnie 'rzucili' watę i podpaski. Mama ani nie pisnęła, że dziecko nie w szkole, tylko z radością przyjęła sanitarne wsparcie. Ot, socrealizm...

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja kiedyś stałam przed apteką dwa razy w tej samej kolejce. Raz normalnie w okularach, a za drugim rzutem zdjęłam patrzały i łeb sobie chustką omotałam, żeby mnie aptekarki nie rozpoznały. Ależ się obłowiłam! Dawali po dwie paczki na... yyyy tego... na osobę ;-) A ja miałam w sumie 4 :-D
    Ależ byłam szczęśliwa i dumna jak mnie po drodze ludzie zaczepiali i pytali "SĄ JESZCZE???" :-D

    OdpowiedzUsuń
  10. Laura! Pękłam ze śmiechu!! :-DDD
    Wyobraziłam sobie, jak się ścigam ze wskazówkami :-DDDD
    Na szczęście nie muszę udawać Kubicy - całość przychodzi rozmontowana.
    http://drewlandia.com.pl/ - tu kupuję ;-)
    Warto się zalogować, bo przy trzecich zakupach naliczają 3% rabatu. Niby nie wiele, ale zawsze coś ;-)

    Aha! Czuj się zaadoptowana :-DD

    OdpowiedzUsuń
  11. No no, tata święty! Mój chyba by tak na spokojnie tego nie przyjął. Ale pamiętam cuda zdobyczne.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)