poniedziałek, 14 września 2009

Historia jednego poranka...

Opiszę  Wam mój  dzisiejszy poranek przed pójściem do pracy.
W poniedziałki uczęszczam do arbeitu na 10:00. Wstaję jednak normalnie,
o
6:30, bo lubię mieć czas na rozruch, a poza tym sporo zdążę
zrobić na
niwie kuchenno-gospodarczej.
Mała idzie do szkoły na 8:55, a Aśka na 9:50.
Młoda kazała się obudzić o 7:30. Zamówiła również śniadanie do
łóżka w ilości trzech kanapeczek z wędlinką i pomidorek + herbatka.
A więc najpierw zjadłam śniadanie, wypiłam kawę (piję w pracownie, bo
od razu wypalam małe co nieco ;-))
i polazłam ponownie do kuchni
w celu przygotowania śniadań dla córzydeł (mała je zupki mleczne).

Punktualnie o 7:30 wkroczyłam do chlewika młodej ze słowami:
-Room servis! Wake up! Wpół do ósmej!
Wstała, a jakże... Niechętnie powlokła się do drugiego pokoju w celu
sprawdzenia temperatury na dworze.
-O jesssu! Ale cholerne zimno!
Faktycznie +6 nie napawa optymizmem.
Potem wróciła do siebie. Co robiła, nie wiem, bo wywlekałam małą z
wyrka, szykowałam jej ubranie, a potem czesałam i dałam jedzonko.
Aś szwendał się jak zaspany wyrzut sumienia kichając zwyczajowo po
kilkanaście razy pod rząd (że też jej paszczy nie urwie!!).
Autobus miała o 8:27, więc powiedziała już wczoraj, że jedzie ze mną,
jak będę odwoziła Ankę do szkoły.
Miałyśmy wyjść o 8:20.
W międzyczasie kiedy Ania jadła, ja zapakowałam pierdoły do wysłania w
koperty, zaadresowałam, wyjęłam z pralki wcześniej nastawione pranie,
poszłam je powiesić, nastawiłam następne, nakarmiłam królika, koty,
pozmywałam jakieś drobiazgi, zrobiłam małej kanapkę do szkoły,
bo zagroziła
mi śmiercią z wycieńczenia (bo obiad jej nie starcza),
naszykowałam im
jabłka (też element niezbędny dla obu pań w szkołach),
zapakowałam
zmywarkę, przebrałam się za człowieka (znaczy tak mi się wydaje ;-)),
dałam
Ani lekarstwo, zrobiłam listę zakupów...
W między czasie spaliłam ze dwie
fajki ;-).
Zbliża się godzina "zero"... Jak wspomniałam: Aśkę miałam podrzucić
na przystanek w drodze do szkoły z Anią.
Po odstawieniu małej miałam zahaczyć o pocztę, sklep i warzywniak,
wrócić do domu, wrzucić na wyleniałe rzęsy jakieś czarne mazidło i
pojechać do pracy...
Tjaaa...
Tak koło 8:15 Asia ukazała się mym oczom w stroju jak następuje:
góra - T-shirt w którym śpi
dół - nie powiem, w miarę kompletny tyle że bez obuwia - w mojej
spódnicy. Ma mały feler - suwak się zacina... Zwłaszcza jak się szybko
chce go
zapiąć.
-Pomóż - stęknęła.
Nie dało się, za chwil parę zdejmowała spódnicę zgrzytając zębami.
Rajstopy też ściągnęła...
-A te spodnie co ci dałam wczoraj do prania, to jeszcze tam leżą?
-Nie. Właśnie pralkę włączyłam.
-O szlag!
-Idę po samochód.
-Idź!
Nawet długo na nią nie czekałyśmy. Zmieniła spódnicę (na swoją).
I
ponownie włożyła rajstopy!
Ruszam i słyszę:
-No tak! Okularów przeciwsłonecznych nie wzięłam! Będę ślepa cały
dzień! I cierpieć będę! I późno już jest! I rajstopy mam kurna jakieś
do dupy! I rozstępy na kolanie!!
O Chryste! No ma rozstępy! Faktycznie :-D
Dojeżdżamy do przystanku, a tam pusto... Autobusik już wziął i
pojechał w siną dal...
Zostawiłam ciągle marudzące dziecko na przystanku.
Odstawiłam małą do szkoły i szłam do samochodu. Zadzwonił telefon.
Młoda...
-Mamo! Gdzie jesteś?? Kiedy wracasz?
-A co już tęsknisz?
-Nie, ale rajstopy mam dupy, nic nie widzę, bo nie mam okularów i brzuch
mnie boli...
I rozstępy na kolanie (chciałam dodać), ale zmilczałam.
-Na pocztę się wybieram i po zakupy, ale ok, zaraz podjadę po ciebie lebiego.
Podjechałam, zabrałam i ruszyłam do sklepu. A ta mi stęka, że mogę
przecież później, jak ją będę na przystanek odwoziła!
Bezczelna!
Powiedziałam zimno, że spieprzyła mi cały plan poranka, niech nie liczy, że
będą ją wozić w te i na zad, bo ja też muszę iść do pracy i swoje
zamierzenia zrealizować! Zostawiłam nadętą kozę w samochodzie. Kupiłam owoce,
warzywa i poszłam do spożywczaka.
Ale kolejka była stanowczo za długa jak na moje nerwy i zrobiłam jedynie
elegancki zwrot na pięcie i wróciłam do skruszonej córki z
rozstępami...
-Nie zrobiłaś jednak zakupów?
-Nie. Za dużo ludzi. Może jednak cię podwiozę. Ile ci to zajmie?
-10 minut! Najwyżej!
Faktycznie - po 5 minutach była już ready (ledwo warzywka wypakowałam).
Wcześniej zastrzegłam, że jedynie do sklepu ją podwiozę, a na
przystanek poleci sama. I obiecałam, że za tydzień pobudka o 7:15
(ostatecznie
może być i ze śniadankiem do łóżka ;-)).
Potulnie się zgodziła...
Pocieszyłam ją, że za parę godzin będzie się sama śmiała z tych
pożal się Boże przygód. Stwierdziła, ze w zasadzie to już ją to śmieszy,
ale boi się myśleć co będzie dalej, bo dzień się dopiero zaczął.
Złośliwie zauważyłam i że i tydzień też jakby...

Podjeżdżamy pod sklep i mówię do dziecka:
-No to siema, nara, pa!
-Paa?? - robi dziwny skłon, macha łapami jak pingwin i wybałusza oczy
gdzieś przed się.
Oglądam się, żeby zobaczyć co ją tak zszokowało...
Autobus...
Jej... heheheh!! Znikający punkt!
Szybki zwrot, do samochodu, i w długą w pościg za Solarisem :-D
Dopadłam dwa przystanki dalej...
Dziecko jeszcze pod drodze powiedziało:
-Dzięki ci dobra kobieto! Niech cię pan Bóg w dzieciach wynagrodzi!
-Ty cholero! Zaraz kopa w tyłek dam i będziesz kurcgalopkiem zapieprzać
na przystanek - może zdążysz (autobus miałam już za plecami ;-))
Radośnie zarżała i zapowiedziała się na 16:00 na obiadku ;-)
Ehhh te bachory!! ;-)
Wróciłam do spożywczaka (po raz trzeci tegoż poranka!).
Pan właściciel na mój widok wykrzyknął:
-No nareszcie pani do mnie dotarła! Bo byłem ciekaw, czy w końcu jednak
pani wejdzie!

-Hehehehe. A co?
-No bo najpierw weszła pani, powiedziała "dzień dobry",
zrobiła w tył zwrot i tyle...
Potem podjeżdża pani z młodą,
robicie dziwne skłony i machanie rękami i tyle was widzę!

Obśmiałam się i opowiedziałam z grubsza dlaczego tak
dziwnie się zachowywałam.

Swoją drogą - takie "wiejskie" sklepiki mają swój klimat
i chętnie się w nich kupuje.

Przeca jak wejdę do hipermarketu i powiem grzecznie "dzień dobry",
to popatrzą na mnie jak na świruskę ;-)

Po powrocie do domu, zrobiłam porządek z tym czymś,
co się u normalnych ludzi rzęsami nazywa i pojechałam.

Na pocztę. Zdążyłam! W pracy byłam 10 minut przed czasem.
A po południu?
Nie miała baba kłopotu, to se kupiła paprykę i śliwki!
W ilościach dość sporych ;-)

Nie powiem - dziewczyny moje obie pomogły mi bardzo.
Aś siekała paprykę do słoików (wespół w zespół ze mną).

Potem drylowała dzielnie śliweczki.
Ania natomiast śliwki podjadała, ale potem nadziewała je goździkami
(ja resztą) i pakowała je do słoików.

Dzięki moim córzydłom wsio się pięknie udało i mogę Wam zaprezentować:
Papryczka z przepisu Peli
W rzeczywistości jest czerwona, ale fotka z fleszem, więc i
kolory coś jakby z kosmosu.
Gdyby któraś z Was chciała zrobić, to podana przez Pelę
proporcja zalewy wystarcza na 3kg papryki.

A to śliweczki, jeszcze przed pasteryzacją:
Przepis z bloga Bei Chyba marnie je upychałyśmy z Anią
w słoikach, bo musiałam dorabiać drugą porcję zalewy.
Smacznego!

17 komentarzy:

  1. To jest dopiero Armagedon!!!
    Chciałam powiedzieć -jak fajnie nie mieć dzieci!
    I przypomniał mi bachor , że mam :-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. i nawet żadnej nieobecności [dzisiaj:D] nie mam.:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Siostro - bo dzieci to fajny wynalazek. Pod warunkiem, że śpi!

    Nikonowa - a spóźnienia nie miałaś??

    OdpowiedzUsuń
  4. Jogibabu! Brawo Jasiu!! ;-D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze nie zaczęłam czytać, poszłam po colę i czipsy, a co!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ty jesteś jakiś robot wieloczynnościowy :-) Mój Młody do szkoły wychodzi po cichutku coby mnie nie budzić, kanapeczki robi sobie sam. Za to odpłaca w ciągu dnia uporczywymi telefonami typu, umów mnie do dentysty, kiedy będziesz? gdzie jesteś? Chyba mu się nudzi...

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj to sie u Ciebie z rana dzieje!
    Ale mimo tylu przeszkód załatwiłas masę spraw.
    Pazdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. bo jak się ma więcej spraw to człowiek potrafi się lepiej zorganizować, wystarczy powiedzieć sobie spokojnie, mam jeszcze dużo czasu, a wszystko się rozłazi :))))

    Ata, to kara zo to śniadanie do łóżka, jak tak można ?!!!
    Dobrze, że żaden mój tu nie zajrzy, jeszcze też by se zażądali.

    OdpowiedzUsuń
  9. Moja Ty droga Matko Polko ! Mrówka to przy Tobie okropny leń. Pozdrawiam ciepło:))))

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie ma to jak na miły początek dnia wyświetlić Twój blog :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. O jak dobrze, że moje dzieci nie czytaja blogów (mam nadzieję)! :) Zaraz by się utwierdziły w przekonaniu, że jednak na serio najgorsza matka na świecie jestem :) Kurde, chyba jestem faktycznie - ja moich za próg kuchni z jedzeniem nie wypuszczam, a tu proszę... :) Moi średnio raz w tygodniu chcą się wyprowadzać, to już wiem, gdzie by najchętniej się udali, gdyby się dowiedzieli, jaki tutaj u Ciebie raj! :)
    A z Ciebie to strasznie pracowita kobieta. Aż zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń
  12. Kurcze, bylam pewna, ze juz pisalam tutaj komentarz... :(
    No nic to, pisze jeszcze raz : ciesze sie, ze mialas ochote wyprobowac przepis i mam nadzieje, ze sliwki beda smakowac :)

    A poranek niesamowity ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Dziewczyny! Nie myślcie, że ja taka dobra śniadaniowo mama na co dzień jestem. O nie!
    Tak się zdarza tylko jak Rabarbara ładnie poprosi dzień wcześniej, a ja podejmę decyzję na tak ;-)
    Zwykle sama sobie dziobie kanapki, a jeśli ja nie idę do pracy, to podobnie jak syn Lilki wstaje po cichu (nie licząc kichania) i stosuje samoobsługę :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. A już myślałam, że tylko ja jestem zdolna zrobić takie zamieszanie.

    Jedno mnie w Twoim poście przeraża - 6.30 rano z własnej woli (jakby nie patrzeć)...

    OdpowiedzUsuń
  15. Zwykle budzik dzwoni mi o 6:15, ale wstaję kapkę później, bo nie umiem tak od razu po "gwizdku" na baczność stanąć. Ale lubię rano zacząć dzień, bo wtedy mam więcej czasu :-)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ata wręczam Ci medal za cierpliwość :-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)