czwartek, 18 sierpnia 2011

Takie tam - mazurskie...

W tzw. weekend byli my na tzw. rodzinnym wyjeździe. Na Mazurach.

Rowery w ilości sztuk dwóch na dachu, bagaże w bagażniku i luzem w samochodzie.
Jadziem panie Zielonka!
Blisko, bo tylko 190 km. Ale koooorki po drodze takie, że hoohohoho!
No nic! Jakoś się udało. Po prawie 4(!!) godzinach!!

Opis położenia domku mieliśmy dość dokładny, ale pominę go milczeniem, bo do tej pory ze śmiechu zajady mi pękają :-D
Ostatni domek pod lasem.
No i takowy był.
Tyle, że kompletnie bez dojazdu!
Tzn był chodnik + hydrant obok, ale ja człek miejski zaparłam się wszystkimi czterema łapami i za nic nie chciałam jechać!
Nie ma ulicy = nie ma jazdy = nie ma bata!
Mężu udał się się na poszukiwanie tambylca z kluczami od domku i w celu informacji JAK TAM DO CHOLERY SIĘ WJEŻDŻA???
No więc się wjeżdżało! Po chodniku właśnie! W pionie, po trawie!
No co? JA NIE DAM RADY??? Dałam!
Hydrant stoi do tej pory - samochód nie obdrapany.
Po wstępnych oględzinach domku, Chuda stwierdziła, że ma dość integracji rodzinnej i śmiga do lasu. Na rekonesans.
Wróciła. Jak niezapłacony weksel lub bumerang - po jakiś 15-20 minutach.
Oczywiście nie sama. W towarzystwie...
Reszta rodziny zawyła z zazdrości i zażądała natychmiastowego okazania miejsca zbrodni vel koszenia upraw leśnych ;-)
Joanna łaskawie się zgodziła, pod warunkiem nakarmienie jej obiadkiem.
Spełniliśmy to żądanie! Zawiozłam cokolwiek wygłodzoną rodzinkę do Nidzicy w celu napchania brzucholów.
No i wtedy Chuda zgodnie z obietnicą pokazała nam gdzie to takie okazy jej wyrosły.
Hmmmm....
W sumie, to można powiedzieć, że NIGDZIE! W życiu bym nie zerknęła na te krzaczki wzdłuż pól uprawnych...
Ale uczciwie przeszukaliśmy zarówno to coś, jak i pobliskie brzegi lasu. Z efektem równym zeru!
Jedynie najmłodsza była happy, bo beztrosko galopowała po rżysku olewając starania starszej części rodziny o grzybki do (na ten przykład) bigosiku:

Ponieważ w rzeczonych krzaczorach i brzegach leśnych nic nie było, pojechaliśmy dalej.
Tyle, że droga przestała mi się podobać (doły!!) i zawróciłam.
Następnego dnia, mój nieustępliwy w temacie grzybów ślubny dopadł kolejnego tambylca i przycisnął go na okoliczność grzybów.
Zestresowany i zastraszony zapewne człek powiedział, że trza jechać dalej tymi wybojami i siem dojedzie do miejsc z grzybami.
Samochodem da radę!
Tjaaa... TYLKO KUŹWA JAKIM???
A więc rankiem skoro świt (godzina coś koło 11:00, bo Chuda i Mała niestety lubią spać!) pojechaliśmy na dalszy rekonesans.
To była krótko mówiąc DROGA PRZEZ MĘKĘ!!!
Takich dołów i zapadlisk moja dzielna i wierna "błękitna szczała" jeszcze nie zaliczała :-DD
W pewnym momencie, kiedy wydawało się, że drogi WCALE NIE MA, Chuda zapytała mnie niepewnie:
-Mamo? Dasz radę?
-Co! Ja nie dam rady??? Potrzymaj mi piwa! (kto wie o co chodzi, to już wie ;-)))
A prawda jest taka, że po plecach ciurkiem płynął mi strumyczek potu.
Oczami wyobraźni widziałam co następuje: urwane zawieszenie, uszkodzona miska olejowa, pęknięty zbiornik paliwa, zderzaki żegnajcie...
Jednak życie przerosło kabaret...
Kiedy w końcu wyjechałam po ładnych paru kilometrach i po setkach siwych włosów na normalny leśny trakt, rodzina orzekła (wyjątkowo jednogłośnie)
-O! Tu!
-No dobra! Spoko! Tam jest cień, to się tam zatrzymam.
Zatrzymałam się. A jakże!
Z dziwnym efektem dźwiękowym :-/
-Co to było?? - znowu chóralna jednomyślność.
Nic takiego...
Po prostu tylnym kołem zmiażdżyłam butelkę po piwie.
"Tatra" jeśli to kogoś obchodzi.
-Ja jej nie widziałam! - zamiauczałam rozpaczliwie!
-No jakim cudem mogłabyś ją zobaczyć w tej trawie?? - znowu jednomyślność rodziny.
-No tak... ALE JA JEJ NAPRAWDĘ NIE WIDZIAŁAM!!! Ło jesu, ło jesu!! - to znowu ja.
-Nic się nie stało!
No nie do końca... Opona wprawdzie nie jest dziurawa, ale ma taką jakby "zdartą skórę". I tak sobie wisi kawałeczek gumowego flaczka...
Nowiutka opona!!

Pseudo grzybiarzom z piwem w garści, życzę szybkiego zatrucia sromotnikiem...

Tak więc wracając do grzybobrania...
Obie z Joanną wiedziałyśmy, że JEDZIEMY na grzyby, ale jakoś się nam to nie połączyło z tym, że ZBIERAMY grzyby...
Tak więc: ona była bez okularów, a ja bez stabilizatora...
Ot - się wzięły i z nami nie zabrały...
Efekt: obie pełzałyśmy po lesie na czworaka. Każda z innych powodów :-DD
Ale nie było źle!
Wiadro grzybów marki kurki wspólnymi siłami mimo suszy (tak, tak SUSZY!!) utłukliśmy!
Może byłoby i więcej, ale chmury jakieś mało przystojne nadciągnęły i pojechaliśmy dalej.
Ot tak - w celu bez celu i pozwiedzania okolic nam nieznanych.
W jednym miejscu poczułam się niczym Kordian Mickiewicza z III cz. "Dziadów":
Jam jest posąg człowieka...

W Nidzicy zostałam zakuta w dyby!!


Pewnie tkwiłabym tam do dziś, gdyby Chuda nie zapytała:
-No dobra mamuśka! To gdzie masz kluczyki??
Oszsz ty!!! Wyrwałam się!
Teraz kurna ja się wyżyję na bachorze!
My w dybach, to pikuś. Pan Pikuś!

Za to mój mężu...


Widok skutego męża - BEZCENNY! Za wszystko inne... ;-)

Obok były jeszcze takie fajne kajdany. Niestety - dostałam głupawki i jakoś nie mogłam udawać nieszczęsnej więźniarki.


Krótko mówiąc - nie wczułam się w rolę.

W przeciwieństwie do Anny...


... i Joanny


No dobra...

Kiedy my sobie beztrosko zwiedzaliśmy okolice, przez "naszą" wioskę przetoczyła się ulewa. I to podobno taka fest!
Pozostawiła po sobie mgły...
Zdjęcie powyżej to nieretuszowany i niepoprawiany w fotoszopie autentyk!

A wcześniej widzieliśmy tęczę. CAŁY ŁUK!!
Na zdjęciu tylko fragment:


A po drodze Aś musiała koniecznie sfocić... drogę.
Ku niezadowoleniu i protestom męża mego.

Dopóki nie zobaczył tego zdjęcia powyżej, nie rozumiał, czemu żona osobista zatrzymuje się cierpliwie na każdy okrzyk starszej córki...

A nad stawem prezentowanym już wyżej tylko, że bez mgły było tak:


Kolejnego dnia nastąpiła tzw powtórka z rozrywki , czyli ogólnorodzinne zbieranie grzybów.

Reasumując: było fajnie, nie było komarów (nie do uwierzenia!), w pobliżu nie było jeziora z prawdziwego zdarzenia (takiego do pochlapania się), było trochę grzybów, się nie zagryźliśmy w czterech ścianach ciasnego domku, kołdra cięższa ode mnie mnie nie zabiła(chociaż się starała) ;-)

Czyli ogólnie ok ;-)
No i te widoki...
Mam lekki niedosyt - rybek se nie łowiłam :-((
Nic to! Może jeszcze kiedyś...

Wszystkie zdjęcia (oprócz tego z grzybami) są autorstwa Asi.
Więcej na jej fotoblogu

28 komentarzy:

  1. Cudne wrażenia, wspomnienia i zdjęcia :)

    http://anek73.blox.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Nidzica - rodzinne miasto mojej mamy :) Całe dzieciństwo spędziłam w tamtych okolicach, wszystkie wakacje moje! Bydgoszcz pozdrawia :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za fajną wycieczkę do porannej kawy ;)). Na Mazurach jeszcze nigdy nie byłam (jakoś tak nie złożyło się) więc chętnie sobie "pozwiedzałam" :). Zdjęcia piękne! Brak komarów na Mazurach to chyba bardzo rzadkie zjawisko? :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Hy...Tą tęczę akurat od drugiej strony oglądałam, jak wracałam z Lublina :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Grunt, że przeżyłaś:)))Nie wiedziałam,że takie atrakcje są w Nidzicy.Zresztą byłam tam tylko dawno, dawno temu i to tylko na benzynówce.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham Mazury i w tym roku bardzo za nimi tęsknię. I pewnie jeszcze sobie rok potęsknię. Na drugi raz jak będziecie w Nidzicy to wybierzcie sie parę kilometrów dalej do Swaderek na wędzonego na ciepło pstrąga z ich hodowli, cudownośi:))) Zajechalismy wracajac znad morza, kupilismy , zeżarlismy i jeszcze się oblizujemy. Zdjęcia śliczne, ma dziecko talent :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Z jaką to lubościa ludzie w kajdany wskakują... ;)))
    Fajna rodzinna imprezka. I nie mniej fajnie opisana :)

    OdpowiedzUsuń
  8. hehe, Wy to macie przygody
    takie dyby to by mi się w domu przydały ;)

    fotki Chudej cudne
    buziole

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzięki za fotorelację, normalnie jakby się tam było...

    OdpowiedzUsuń
  10. Dla mnie Mazury to jeszcze teren nie odkryty. Tym bardziej dziękuję za piękną fotorelację i ekscytujący opis rodzinnego wypadu;)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Wesoło mieliście :)
    Fotki super, zwłaszcza TE dwie :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ale masz pióro, babo!
    Na jednym wdechu przeczytałam i mię powietrza zabrakło -:)

    OdpowiedzUsuń
  13. No wyjazd rodzinny jak się patrzy. Uwielbiam czytac te Twoje "rodzinne" historie :O)

    OdpowiedzUsuń
  14. Aniu - tak! Właśnie tak :-)

    Bydgoszcz- Chuda już mi powiedziała gdzie "bujałaś" - świat mały jak dziadowska torba jednym słowem!

    Frasiu - koniecznie to nadrób! Komary na Mazurach to wg mnie norma - tam jest bardzo mokro. Zawsze były. W tym roku jakoś nie. Jedynie kleszcze obrodziły :-/

    AgaB - no patrz pani - niby nieduża ta tęcza, a jednak kawał Polski objęła ;-D

    Anabell - jeśli kiedyś jeszcze tam będziesz, to daj się zakuć :-D Głupawka gwarantowana!

    Kaprysiu - przez Szwaderki jechałam. Obok tej hodowli, ale przeżarte rybami po Helu byłyśmy, więc olaliśmy. Ale następnym razem nie przepuszczę :-))

    Woalko - bo te kajdany takie niegroźne ;-)

    Kasiu - ja już kombinuję, gdzie by takie dyby zdobyć... ;-D

    Beatko - dziękuję w imieniu Chudej :-)

    Iwonko - warto! Ale na te prawdziwe Mazury, bo my bylismy na ich obrzeżu :-)

    Klaudia - dzięki! Które dwie?? Bo mnie najbardziej podoba się wizją Chudej i męza na stałe w dybach ;-D

    Dorotko - wdech! Wydech! To proste :-DD

    Kiniu - dziękuję :-)) Nie opisałam wszystkiego ;-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Taaak, wizja rodzinki unieruchomionej w dybach bardzo mi się podoba więc rozumiem :P :D
    A mnie chodzi o te dwie zamglone :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Reportaż ekstra! Mężu w dybach - daj mu ten obraz w ramy na ściany! Albo sobie w kuchni powieś!
    Bezcenne faktycznie!

    Auto jednak całe dotarło, uff. Moje na drodze krajowej legło! Jednak przyroda łagodniej się z nami obchodzi!

    Mazury - hmm, byłam raz i nie zapałałam miłością. Obrobione brzegi jezior i wietrzyska nad jeziorami oraz mrowie ludzi wyleczyły mnie z chęci powrotu.

    OdpowiedzUsuń
  17. Zdjęcia super, wszystko w porzo ale, ale... gdzie to wiadro z kurkami hę?!
    Pozdro serdeczne :-)

    OdpowiedzUsuń
  18. "Pseudo grzybiarzom z piwem w garści, życzę szybkiego zatrucia sromotnikiem..."

    ....malo smieszne.

    OdpowiedzUsuń
  19. Klaudia - sądzę, że większość z nas marzy o takich dybach ;-) A te zamglone faktycznie mają klimat :-)

    Kankanko - a może by tak tapetę sobie z tej fotki strzelić ;-D Może byłaś w tej części turystycznej typu Mikołajki i inne takie tam. Mazury jednak są piękne i dzikie. Tylko z dala od cywilizacji.

    Krystyno - fotka jest, faktycznie zapomniałam o niej!

    Anonimie - dotknęło to zdanko? No i dobrze! Następnym razem po wypiciu piwa zabieraj flaszkę lub puszkę ze sobą do domu.

    OdpowiedzUsuń
  20. No to sobie z kubkiem kawy miłą lekturę uczyniłam - dziękuję za wesoły początek dnia :-) Miło Wam było na tych Mazurach, no i Mężuś w dybach - bezcenne ;-)

    OdpowiedzUsuń
  21. No, niezłe miałaś przeżycia. Ja czytając czułam, jak adrenalina mi buzuje, a to wszystko przeżyć na własnej skórze??? ...szczególnie te dyby i kajdany. Ty to jesteś dzielna kobita.
    Pozdrowienia z Gdyni :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Rżysko nie rżysko, ważne że grzyb jakiś się przytrafił ;))) Te grzyby w Asiowych rąsiach piękne, mam nadzieję że zdrowe były :)))
    Na zaś polecam zamek w Olsztynie pora letnią, najlepiej we czwartek,albo i ten w Lidzbarku Warmińskim gdzie za damcie dworskie porobicie ku radości ogólnej - w szczególności Waszej :)))
    Na Olsztyńskim jest studnia dość głęboka, może małżonek przezacny sprawdzi dokładny metraż - skoro taki dzielny ?! ;))))Oczywiście jeśli tylko lubi sporta ekstremalne :))

    Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń
  23. Ło jak ja nienawidzę zbierać grzybów.
    Dobrze, że robią to inni, ja sobie po prostu kupuję i zjadam ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. no to robię malą próbkę:)))
    Ty wiesz, że nie dyby Ci groziły, ale nawet coś gorszego, prawda?
    :))

    OdpowiedzUsuń
  25. Sylwuś - niestety - się uwolnił :-//

    Penelopo - jaka tam adrenalina?? Mnie jej poziom skacze jak widzę pająka :-DD

    Iwonko - Olsztyn nie na trasie nam był. A za białe damy to my się raczej chyba nie nadajemy :-DD
    Prawdziwek był niestety skorumpowany przez robactwo :-(

    Magda - a my wszyscy kochamy grzybobranie! To taka radość, jak się wyciąga ze ściółki kolejne łupy!!

    Moniś - noooo chyba wiem... Ale chyba już Ci przeszło? ;-DD

    OdpowiedzUsuń
  26. Czy ty piszesz może książki? Twój styl przypomina mi trochę Monikę Szwaja, trochę Chmielewską, no talent masz. Sukces w kobiecej literaturze murowany! Przesyłam pozrowienia i do zobaczenia na Artillo:-)

    OdpowiedzUsuń
  27. Renifer - nie pisze książek. Tylko bloga :-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)