Kto nie zna Ciasteczkowego Potwora??
Wszyscy! A przynajmniej o nim słyszeli.
U mnie w domu żyje i ma się dobrze kilku takich potworów...
Wczoraj wieczorem pogadywałyśmy sobie z Chudą na temat konieczności zabezpieczenia ciasteczek na wigilię klasową młodszej.
Matka karmiąca, czyli ja nie miała żadnego pomysłu poza prymitywnym zakupem gotowców sklepowych.
Zasłaniała się brakiem czasu, weny no i nie ukrywajmy - chęci...
Chuda niestety temat łyknęła (jak ciasteczka!), i o godzinie 22:00 powlokła lekko już zaspaną matkę przed własny monitor i pokazując palcem powiedziała krótko, acz znacząco:
-O! To! - i zamlaskała niczym Ciasteczkowy z Sezamkowej...
-Nooo... - odezwał się potwór nr dwa w osobie jej rodzicielki.
-Ale wiesz? - nr dwa lekko się przecknął - barwników spożywczych nie mamy.
-Oj to się kupi!
-Na mnie nie licz! Mam zgoła inne plany na jutro - nie będę jeździć po Warszawie!
-To ja poszukam! - rzekła dumnie Chuda, wypinając klatkę z piersiami.
-Ok - odparła ugodowo matka notorycznie niedospana i powlokła się w stronę barłogu.
Rano, przy kawie, zaczęła szukać telefonicznie tychże barwników nękając na ten przykład koleżankę Sylwię. Sylwia się wyparła znajomości z barwnikami.
Więc matka tym razem zwana poszukiwaczem chujaka, czyli drzewka okolicznościowego, ruszyła w drogę.
Chujaka zanabyła ku swej radości po 20 minutach od wyruszenia z domu.
Więc zanęcona takim ogromnym sukcesem, rzuciła się na poszukiwanie barwników. Tak przy okazji powrotu pod adres zameldowania...
Zwiedziła ona była kilka sklepów. W jednym ku swej radości przeogromnej nadziała się na ekstrakty spożywcze! Ucieszyła się jak głupia, że ma takie bez mała pod nosem. Wprawdzie za kosmiczne pieniądze, ale rozgrzeszyła się, że tego się ciut-ciut używa i licha butelczyna na lata świetlne jej wystarczy.
Zaznaczam, że NIE KUPIŁA! Wystarczy jej świadomość, że wie gdzie "łone som"!
I liczy na to, że nie zapomni ;-)
Wróciwszy do domu swego rodzinnego matka zamieniła się w kobietę garującą. I jakoś się jej tak duuużo czasu nagle zrobiło...
I się z tego czasu wzięło i zagniotło ciasto.
Na te ciasteczka oglądane wieczorową porą dnia poprzedniego...
No tak jakoś...
Bo mimo braku barwników, plany miały obie dwie siostry co by zrobić te ciasteczka...
Zapakowała matka ciastkowa surówkę ciastową do michy, przykryła folią co by nie obsychało i cierpliwie czekało na powrót pomysłodawcy do domu z uczelni...
Chuda powróciwszy do domu z triumfem zaprezentowała matce (tym razem zdumionej) dwa barwniki: zielony i niebieski.
W formie żelu.
Kolory jak się okazało były konsultowane telefonicznie przez Chudą z Ciasteczkowym Potworem nr trzy, czyli Aniusią...
Tak więc obie dwie opanowały mi wzięły kuchnię...

Każda z nich ma w łapkach swoje ulubione kolorki :-)
Upomniałam Chudą, że paznokcie jej nie pasują do jej ciasta, ale tylko prychnęła z lekceważeniem i zapozowała łapskami do fotki:

Prychanie nie wyszło jej na zdrowie (chociaż urody nie sponiewierało)

Wniosek - nie wydzielać zbyt dużo dwutlenku węgla przy sypkiej mące ;-D
Ania, dziecko zrównoważone i spokojne (acz również z gatunku potworów ciasteczkowych), ze stoickim spokojem wycinała swoje błękity:

Aś natomiast szalała z zielniną:


Matka łakoma (potwór najstarszy) pilnowała czasu pieczenia ( ze zmiennym skutkiem ;-))
No i w końcu ciasteczka były gotowe!!
I można nimi karmić nie tylko oczy, ale i podniebienie!


Są pyszne! Kruchutkie, nie za słodkie, delikatne i takie kolorowe :-D
Jedzenie ich wciąga jak łuskanie pestek słonecznika!
I z tegoż to powodu w okolicach piątku powstanie kolejna partia (jak znam życie) solidnie powiększona pożywki dla Ciasteczkowych Potworów.
A gdzie przepis?
No jak gdzie??
U mnie! Na drugim blogu, czyli w
Garkotłuku :-D