sobota, 31 sierpnia 2013

Wpis nie dla przesądnych

Do mojego poprzedniego wpisu i Waszych licznych i pomocnych komentarzy obiecuję odnieść się w najbliższych dniach.
Dziś jednak będzie z innej beczki...
Data 31.08 już na zawsze będzie dla mnie końcem nie tylko wakacji...

Mamy w ogrodzie wielkiego kasztanowca.

Jak powszechnie wiadomo, te piękne drzewa od parunastu lat są dewastowane przez szrotówka kasztanowcowiaczka.
Nazwa niewinna, wręcz zabawna,  a spustoszenia potworne!

O nasze drzewsko dba głównie mój tata, ale obie z Anią też dzielnie grabimy i palimy jesienią liście i opadłe kasztany.
To najlepszy sposób na ochronę drzewa i na przedłużenie jego życia.

Mamy motywację do tego nie tylko z pobudek czysto ekologicznych, ale również z powodów przesądów i "niewłaściwych" lektur.

Może zacznę od lektury.
Lat temu sto, a może i więcej, przeczytaliśmy książkę pt: "Krew" (Elena Quiroga).
To historia czterech pokoleń ziemiańskiej rodziny. Narratorem jest właśnie kasztanowiec.
Teraz będzie tzw. spoiler, czyli zdradzam koniec książki: drzewo zostaje ścięte, bo przeszkadza.
Padając, przygniata swoim ciężarem ostatniego, małoletniego potomka z rodu. Uwielbiającego zabawy pod kasztanowcem.
Zrobiło to na nas wstrząsające wrażenie i w związku z tym kasztanowiec będzie sobie u nas rósł do końca świata...

A przesąd?
Osoba (prywatna, nie hodowca!), która zakopie w ziemi kasztan i wyrośnie z niego drzewo, umrze po pierwszym jego kwitnieniu...

Moja Mama miała trzech starszych braci.
Była ukochaniem brata środkowego.
Z wzajemnością.
Różnica wieku była między nimi ok. 13 lat (może się mylę, ale niewiele).
Tenże Brat Mamy nie był przesądny, w głupoty nie wierzył.
Znalazł gdzieś kasztanek i wtyknął go pod płotem - niech rośnie!
Kasztanowiec wyrósł po kilkunastu latach na schwał.
Aż pewnej wiosny zakwitł...
A potem zamiast kwiatów miał owocniki.

Tego dnia moją Mamę cały dzień nosiło. Nie umiała znaleźć sobie zajęcia, nie potrafiła usiedzieć w miejscu.
Biegała z kąta w kąt.
W końcu poszła na grzyby do lasu.
Nic nie znalazła.
Poza figurką słonia...
Leżał sobie na mchu i czekał, aż ktoś go podniesie.
Po powrocie do domu dowiedziała się, że...

Nie poznałam mojego Wujka, ukochanego Brata mojej Mamy. Zmarł nagle na wylew kilka lat przed moim urodzeniem.

Od dnia Jego śmierci do naszego domu nie mają prawa wstępu słonie (nawet te z trąbą do góry), a wszystkie kasztany płoną w ognisku. Razem z liśćmi.
Tak na wszelki wypadek...

17 komentarzy:

  1. Masz rację :) wpis nie był dla mnie, ale i tak go przeczytałam. Szanuję Twoje poglądy i już.
    Pozdrawiam
    Majeczka

    OdpowiedzUsuń
  2. W mojej rodzinie nie przynosi się jemioły na święta, nam szczęscia nie przynosiła

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tam przesądna nie jestem,ale zawsze powtarzam M i córkom po co kusić zły los.Są rzeczy których nie robię i są słowa ,których nie wypowiadam.Tak już mam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znałam tego przesądu. Tuż przy grobie moich rodziców rośnie ogromny kasztanowiec. Co roku w listopadzie walczymy z liśćmi, a kilka kasztanków zabieram zawsze ze sobą. Leżą za zdjęciem mamy, do następnego roku, a póki są świeże, noszę je zawsze w kieszeniach. Za to nigdy nie przynoszę do domu wrzosów, nawet ich nie sadze na balkonie, ani na działce. Mama mówiła,że wrzosy w domu, to choroba. I pawich piór tez w domu nie trzymam. Przesądy mają na nas ogromny wpływ, czy tego chcemy , czy nie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Systematyczne usuwanie opadłych liści rzeczywiście pomaga- nawet nasze osiedlowe kasztany niezle się trzymają, bo codziennie w okresie opadania liści są one grabione i usuwane.
    Zbyt przesądna nie jestem, ale przezornie nie chodzę nic załatwiać w poniedziałki, bo nikt w ten dzień nie jest przyjaznie nastawiony do interesantów, co mnie nawet nie dziwi:))) Trzynastka mnie raczej nie dotyczy, to mój dzień urodzin, czarne koty przebiegają mi drogę codziennie, bo nasze bezpańskie są w większości czarne.A o tym kasztanie jeszcze nigdy nie słyszałam.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Również spotkałam się z takim przesądem choć nie wierzę w nie. Oby tak zostało. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. O matko z córką!!!! Ty to umiesz nastraszyć, a ja właśnie próbuję zasnąć:)No i jak tu nie wierzyć w przesądy kiedy się sprawdzają?!............

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja udaję, że przesądy to głupota, a boję się jak diabli. Nie czarnego kota, 13 czy przechodzenia pod drabiną, ale pewnych zdarzeń, jakby znaków, malutkich, snów, strzępków snów, po których długo czuję niepokój.
    Nie mówię o nich, staram się nie myśleć, bo podobno wróżba - przepowiedź nie wypowiedziana nie spełnia się, ale czasami ten niepokój bywa uzasadniony.


    Do wróżek nie chodzę, w horoskopy nie wierzę, ale w to coś tak.

    OdpowiedzUsuń
  9. O tym przesądzie nie słyszałam. Jako, że nie należę do osób specjalnie przesądnych to i przesądów zbyt wiele nie znam :). Mam jednak nadzieję, że żadnego kasztana nigdy w ziemi nie zakopałam ;)). Uwielbiam je zbierać, ale jak wyschną po prostu je wyrzucam :).

    OdpowiedzUsuń
  10. teraz nie wiem, czy sama nie "posadziłam" jakiegoś kasztana nieświadoma :(. aż mi skóra na rzyci ścierpła .....

    OdpowiedzUsuń
  11. A jeśli ktoś sadzi kasztany zawodowo?
    Uważam, że przesądy i ich sprawdzanie się - lub nie - to kwestia wiary; nie lubię trzynastki, ale tłumaczę sobie, że zarówno to, że coś zrobię tego dnia, jak i fakt, że czegoś nie zrobię może przynieść złe skutki, więc traktuję trzynasty (no, staram się!)jak każdy inny dzień. Wierzę też że czarny kot (każdy kot!) przynosi szczęście. Zresztą w ogóle łatwiej mi wierzyć w przesądy pozytywne.
    Właściwie wiem, że to wszystko jest nieracjonalne, ale na granicy świadomości i podświadomości coś siedzi..........

    OdpowiedzUsuń
  12. przeczytałam dopiero drugiego posta, trafiłam na Twój blog całkiem przypadkowo i już mnie zauroczył - czyta się jak dobrą książkę!
    lecę czytać dalej, a ty BŁAGAM CIĘ, nie kończ z blogiem!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. Rany! aż mi ciary po plecach latają ..niesamowita opowiesc ..to jest prawdziwa historia??

    OdpowiedzUsuń
  14. Kurcze, u Ciebie jak u Hotchcock'a. Raz można zerwać boki ze śmiechu, a dzisiaj gęsia skórka pokryła moje "wspaniałe" ciało na całej powierzchni. Co do przesądów, trudno mi się określić, ale każdy z nas w jakiś tam wierzy.....lub nie.....

    OdpowiedzUsuń
  15. Kurcze, u Ciebie jak u Hotchcock'a. Raz można zerwać boki ze śmiechu, a dzisiaj gęsia skórka pokryła moje "wspaniałe" ciało na całej powierzchni. Co do przesądów, trudno mi się określić, ale każdy z nas w jakiś tam wierzy.....lub nie.....

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)