Piątek trzynastego...
Czy są osoby cierpiące na przypadłość po łacinie zwaną
paraskewidekatriafobią?
Osobiście nie znam takich.
Dla mnie 13 dzień miesiąca przypadający w piątek nie jest dniem, nazwijmy go fobiotwórczym ;-)
No przynajmniej do tych pór nie był (lepiej nie wywoływać wilka z lasu!).
Pechowym dniem i to takim, że strach oko rano otworzyć jest każdy 28 przypadający we wtorek...
W tym roku będę miała dwa takie dni - w lutym i w sierpniu.
Najchętniej nie wstawałabym wtedy z łóżka, chociaż to też nie gwarantuje stuprocentowego bezpieczeństwa, bo:
1: łóżko może się zarwać pod moim ciężarem i se szanowne niewymowne potłukę, albo i pozostałość po przodkach małpoludach złamię (kość ogonową w sensie)
2: żyrandol runie z hukiem i centralnie walnie mnie w kulasy swobodnie spoczywające w pozycji horyzontalnej wraz z resztą przerażonego datą kadłuba
3: lampka zeskoczy ze ściany i przywali mi w rozczochraną
4: poduszka znudzona monotonnym i niezmiennym zajęciem zechce spróbować czegoś nowego i zwyczajnie mnie udusi...
Taaa...
Natomiast dzisiejszy dzień, może i dla kogoś pechowy, dla mnie okazał się być całkiem, całkiem...
Od czego by tu zacząć?
Może od wczorajszego dnia, który był WYBITNIE MAŁO FAJNY!!!
Nie będę opisywać co mnie spotkało w szczegółach, ale dobry to on nie był! O nie!!
Nie tylko dla mnie.
Dla Asi i Ani też był taki więcej do kitu :-/
Jakby kopów od wrednego losu było mi wczoraj mało, to jeszcze do tego wieczorem...
Umyłam jak co dzień włosy. Zakręcałam sobie ręcznik na rzeczonych iii...
CIEMNOŚĆ mnie ogarnęła! Taka absolutna i nieprzenikniona!!
Pomyślałam w pierwszej chwili, że oczy mi wypadły, ale okazało się, że to na szczęście tylko awaria elektryczności. Wiatr powiał i zabrał światłość...
Po omacku trafiłam na barłóg i Bogu dzięki szybko zasnęłam no i zaczął się piątek trzynastego!
O godzinie trzynastej złożyłam w sekretariacie szkoły Ani pewne pisemko. Zastanawiałam się ile będę musiała czekać na rozpatrzenie i odpowiedź...
Nie chcę i nie będę się wdawać w szczegóły. W skrócie - Ania została mocno skrzywdzona przez ewidentny błąd nauczyciela.
Się zdziwiłam po dwóch godzinach i trzynastu minutach - głosem pani sekretarki zostałam poinformowana, że sprawa jest już załatwiona. POZYTYWNIE!!
Ale niesmak jednak pozostał :-/
Wcześniej odebrałyśmy z panią Anią jej nowe okulary i dziecko promieniało szczęściem, że znowu WIDZI na odległość i czytała mi wszystkie mijane reklamy, nazwy sklepów i usługodawców.
Nawet nie sądziłam, że AŻ tyle tego jest w okolicach mojej wioski!!
W drodze powrotnej zgarnęłyśmy Chudą i udałyśmy się do domu.
No i teraz odbyła się rozmowa między dwiema siostrami:
-Ania! Wiesz co? Jak pojadę do Niemiec, to....
Ciąg dalszy zamarł Asi na ustach...
Obie zobaczyłyśmy, że małej buzia wygina się w podkówkę, a oczy uzbrojone w nowe, mocniejsze szkła, wypełniają się łzami jak groch...
-Ej! Ania! Co jest?? - zakrzyknęła matka.
-Niiiiccc - wyjąkała warkoczowa.
-Weź się ogarnij! Asia jedzie na tydzień! Nie na zawsze! Wróci!!
A z tyłu dobiegł mnie syk starszej żmij:
-TYM RAZEM WRÓCĘ!
-Chuda! Nie ułatwiasz mi!
I znowu zwracam się do młodszej:
-Asia wyjeżdża tylko na tydzień! Siedem dni!! To nie wieczność!
Nic nie pomaga! Dalej potop nadciągający w błękitach oczu jej...
-Aniu! O co chodzi?
-A kto mnie będzie walił po plecach przy obiedzieeeeee????
Jak już się uspokoiłyśmy, zaproponowałam swoje zastępstwo, ale zostało z pogardą odrzucone. Bez tłumaczenia!
Przy obiedzie podczas tradycyjnie wymienianych poszturchiwań, przyjemności słownych i zazdrosnemu kontrolowaniu, która ma lepsze kąski nastąpił ciąg dalszy:
-Ania! A ja słyszałam, że ty brzydkich słów używasz!
-Jaaaa?? - zdziwiła się nieszczerze mała.
-No ty!
-Też słyszałam, Aniu... -dorzuciłam i ja
I nagle okazało się, że ja nie mam dziecka, tylko kameleona!
Ania zamieniła barwę!... Policzki, nosek i uszka zapłonęły żywą purpurą!
-Noooo... Czasem mówię kurde...
-Yhy! A jak wczoraj tłumaczyłaś Kasi jak się liczy stopnie w kątach, to co powiedziałaś? Sama słyszałam!
-A co?
-No nawet nie pamiętasz?? Cytuję:
oj nie! co ja pieprzę!Żagiew płonąca! Tak wyglądała małolata!
Więc walnęłam jej mówkę umoralniająco-edukacyjną na temat wiadomy. Z trudem zresztą hamując chęć ryknięcia śmiechem.
Chuda miała lepiej - się zakryła włosami i udawała, że jej nie ma!
Później powiedziała mi, co czuła Ania:
-Jak tak na nią patrzyłam, to przypomniało mi się jak ty do mnie tak mówiłaś. Wydawało mi się wtedy, że się wściekasz. A teraz widzę, że oczy ci się śmieją i z trudem wytrzymujesz napięcie :-D
-Bo muszę!! Jakby to wyglądało, jakbym zaczęła się histerycznie śmiać w trakcie edukowania młodego pokolenia?? Całkiem bym ten tam matczyny autorytet straciła!
Dobrze, że mogłyśmy się wyśmiać w zaciszu pracowni, bo pewnie rozpuknęło by nas całkowicie w kuchni!
To tylko kawalątki tych pozytywów (ja je nazywam na prywatny użytek - okruchy słońca), które mnie dziś spotkały. Było ich więcej i do tej pory czuję takie lekkie bąbelki szczęścia w całości swojego JA!
A na zakończenie ostatnia (póki co) na dziś moja chwila radości - dostałam pewnego maila, na którego czekałam od tygodnia. Zależało mi na nim. Niezależnie od odpowiedzi...
I jest! POZYTYWNY! Nie spodziewałam się!
Teraz tylko muszę odbyć pewną rozmowę. I to zaraz najlepiej! Dopóki jeszcze trwa piątek trzynastego!
Trzymajta kciuki kobity, albo i co innego - za moje powodzenie ;-)