Szalejąc dziś po domu z Mietkiem-mopem i Władkiem-odkurzaczem przypomniało mi się pewne zdarzenie sprzed mniej więcej 3-4 tygodni.
Wracając z pracy, postanowiłam wstąpić do drogerii w centrum mojej wioski. Zwykle zaparkowanie samochodu o porze zwykłej - nie późnonocnej - graniczy tu bez mała z cudem! I właśnie tegoż dnia cud się ziścił. Patrzę ja zdumiona: wolne miejsce! Na kopercie! No normalnie nie wierzę!
Zaparkowałam z fasonem, wysiadłam i... Nawet nie zrobiłam pół kroku, gdy ze sklepu vis a vis mojej maski (yyyyy znaczy w sensie samochodowej ;-) ) wyskoczył starszy pan i zakrzyknął w moim kierunku:
-Niech pani tu nie parkuje!!
Zatkało mnie nieco...
-Dlaczego?
-Bo tu nie wolno! Tu jest koperta!!
-Nooo... Widzę... I dlatego tu zaparkowałam...
Facet rzucił okiem na mój samochód i z lekkim żalem i zawiścią rzekł:
-Aaa... Pani może tu stawać... Bo ja - dodał chyba z rozpędu - zaparkowałem i zapłaciłem...
Fanfary we mnie zagrały!
-Tak? - zapytałam z udawanym współczuciem - naprawdę pan zapłacił?
-Tak - stęknął z żalem za utraconą gotówką.
-I punkty pewnie też panu doliczyli?
-Yhy...
Na co ja wykrzyknęłam radośnie i rozgłośnie:
-I BARDZO DOBRZE PANU TAK!!
I poszłam sobie w swoją stronę zostawiając oniemiałego, nawróconego króla parkingów.
Dziś musiałam dorobić, a właściwie zrobić ponownie leniwą kremówkę. Ta wczorajsza zniknęła z prędkością światła. Mała jakaś była, czy co??
Poza tym na blogu Agi dopadło mnie wspomnienie i przypomnienie, że lata świetlne temu zrobiłam wieszaczek decu. W powiększeniu widać go lepiej i dokładniej.
Tyle, że na moim nie wisi zwiewny peniuar, bo takowych nie posiadam (ja to taka więcej barchanowa jestem ;-) )
A po południu, kiedy już rodzina była nakarmiona, co miało być sprzątane lśniło, co miało być poprane schło, ogłosiłam popołudnie i wieczór lenia (czyli mnie!).
W ramach lenistwa i walania się w słodkim nieróbstwie dziergnęłam sobie wodorosty. Jutro dostaną rodzeństwo w postaci kolczyków.
A tak na podsumowanie. Wczoraj pewien osobnik, który wybitnie mnie nie lubi z dużą dozą złośliwości i jadu (wcale nie ukrytego) powiedział mi, a właściwie napisał: "Ty to masz dużo czasu". Był to wyrzut, przygana i nagana. A ja tak sobie pomyślałam:
-Czy to grzech? Czy może umiejętność, łączenia OBOWIĄZKÓW i PRZYJEMNOŚCI? A może MY WSZYSTKIE ROBÓTKARY, MATKI, ŻONY I MENADŻERKI OGNISK DOMOWYCH po prostu jesteśmy "miszczyniami logystyki"?? ;-)
Życzę Wam miłej, słonecznej i spokojnej niedzieli. No i dużej ilości czasu ;-)
Kocham Cię !!! Twoją twórczość !!!
OdpowiedzUsuńMoja propozycja jest nadal aktualna :-)))
Kremówka była świetlista...ja po Świątecznym pieczeniu dokładam sobie czekoladkami (dzieci dostały i trzeba je ratować (dzieci ratować) od otyłości.
OdpowiedzUsuńA peniuary zwiewne to chwyt marketingowy... "nie boj sia" u nas na Podlasiu bez flanelowej koszuli to tylko lipiec/sierpień śpię.
Witaj Moniko, z przyjemnoscią zaglądam do Ciebie
OdpowiedzUsuńAgatko! Jestem pełna podziwu dla Twojego poświęcenia dla starszej siostry!! ;-D
OdpowiedzUsuńŚwietlista kremówka... Dobre określenie ;-D
Elu - witam Cię serdecznie na mojej stronce :-)
Bardzo proszę, o wytłumaczenie, jak się dzierga takie piękne wodorosty(czy to frywolitki, bo takie to cieniutkie, że pojedynczo wygląda jak zwykły łańcuszek).Jestem wielkim łasuchem, a ta Twoja kremówka tak apetycznie wygląda. Nie lubię wypiekać, bo nie używam od jakiegoś czasu piekarnika, a prodiż wyrzuciłam w 2004 podczas remontu, ale gdybym miała przepis na leniwą kremówkę, to kto wie.
OdpowiedzUsuńIwona - te wodorosty to frywolitka. Robi się je beznadziejnie łatwo: to po prostu sznureczek zrobiony tylko ze słupków :-)
UsuńOn sam się tak skręca po zdjęciu z igły.