Z braku czasu (ogród i pleniące się zielsko) wklejam kolejne opowiadanko z mojego życia...
Wredna Felicja część pierwsza
Wbrew pozorom to nie opowieść o niemiłej znajomej. To historia samochodu. A właściwie moich dwóch z nim/nią przygód.
Skoda ta wybitnie mnie nie lubiła. Może dlatego, że była po dach zakochana w moim mężu? Jemu nie odwalała żadnych numerów. Potulna była i grzeczna jak aniołek motoryzacyjny.
Początkowo nie było mowy, żebym siadła za kierownicę:
-Mowy nie ma!! Obdrapię, stuknę, puknę, ktoś na mnie wpadnie. MOWY NIE MA!!
Ale tak się złożyło, że "odziedziczyłam" tenże samochód po moim ślubnym. Już bez protestów "walałam się" w dobrobycie (przesiadłam się z kaszlaka!). Ale Felka nie była zadowolona ze zmiany za kierownicą... O nie!! Ja już nie liczę ile razy menda mi się psuła! A to łożyska walnęły (łomot jakby się wieżowiec walił), a to hamulce się zablokowały (fajnie się dymiło z koła ).
Jednak pewnego pięknego dnia zdecydowanie przesadziła!
Kwiecień 2000
Odwiozłam moje dziecię do szkoły, odprowadziłam do furtki i wróciłam do samochodu. Klasyczne działanie: pilot - pik-pik, kluczyk w zamek, za klamkę i....
O jesssssssuuuu!!! Jazgot jakbym kota żywcem ze skóry obdzierała!! Niewiele brakowało, żebym ze strachu klapnęła na dupsko! Głośny ten alarm
-Cholera! Chyba się pomyliłam i nie wyłączyłam alarmu...
Zabawa od nowa: pilot - pik, kluczyk w zamek, za klamkę i....
O szlag! Znowu do samo!!
I tak jeszcze dwie próby...
Czas płynie... Do pracy MOŻE się nie spóźnię...
Już wiem! Olewam wyjca, wsiadam i próbuję uruchomić na chama!
Fajny pomysł, tyle że spalił na panewce... Immobilizer mnie olał i się nie wyłączył. A kluczyk w stacyjce nawet nie drgnął. Siedzę w tym wrzeszczącym wniebogłosy samochodzie i zastanawiam się co dalej. Ludzie na pobliskim przystanku świecą własnym światłem. Bądź co bądź taka atrakcja rankiem skoro świt rzadko się trafia - baba się miota, bo nie umie pokonać alarmu. Ot - kolejna blondynka...
Sytuacje podbramkowe powodują u mnie tzw szybkie myślenie:
-Jakoś to dziadostwo da się wyłączyć! Nie ma cudów!
Przy kluczyku do stacyjki i drzwi dyndał sobie jeszcze jeden, taki malutki...
-Ha! Mam cię!!
Otworzyłam maskę - Felka kwiczy jak zarzynane cielę.
-Koło akumulatora powinien być taki mały dynks... Jak tam wtyknę ten mini kluczyk i przekręcę zapanuje cisza!
Pyk w dziurkę, bach w prawo i.... Oooooo! Błoga cisza...
Yhy! Akurat!! Na chwilę! Na inną tonację szuja przeszła! Z sopranu bliżej tenora!
- A żeby cię szlag!!
Do pracy się spóźnię NA BANK!!
Zatrzasnęłam maskę, zamknęłam wyjące badziewie (cisza zapanowała w całym Aninie) i pomaszerowałam do sekretariatu w szkole u Aśki wykonać dwa telefony ( nie posiadałam jeszcze wtedy komórki).
Pierwszy do dyrektora:
-Spóźnię się. Sorry! Samochód mnie do siebie nie dopuszcza!
Drugi do taty:
-Nie pomogło wyłączenie. Dalej wyje!
-Tnij kable!
-Ok!
Powrót do wredoty. Przy akompaniamencie dzikich ryków wydłubałam z bagażnika obcęgi, otworzyłam ponownie maskę i dawaj po kablach od alarmu!!
Pomogło... Na 5 sekund!! Felunia zaczęła przemawiać jąkającym basem....
-A niech cię ktoś w diabły ukradnie!
Trzasnęłam maską, zamknęłam bydlę i pomaszerowałam do pracy na piechotę.
Wieczorem mój mąż wrócił z pracy, przeliczył stan posiadania i stwierdził brak samochodu.
Opowiedziałam mu co się stało i postanowiliśmy odholować jęczące paskudztwo przez las do domu.
Podjechaliśmy zaopatrzeni w linkę holowniczą do zdechłego jeździdła. Mąż (niedowiarek) wziął ode mnie kluczyki i sam chciał spróbować jak to jest z tym alarmem...
Pik - pik, kluczyk w zamek, za klamkę i....
Cisza.... Kompletna....
Kluczyk w stacyjkę, immobilizer zadziałał, silnik odpalił...
-No co ty opowiadasz? Przecież wszystko działa!
Mało mnie piorun nie strzelił!
Stanęłam przed maską wrednej cholery, spojrzałam jej głęboko w reflektory i z głębi duszy powiedziałam do niej:
-Ty dziwko!!
Wredna Felicja część druga
Najwyższa pora opisać ciąg dalszy moich przepraw z alarmem w narowistym samochodzie.
Kwiecień 2001
Byłam wówczas w ciąży, jak to się mówi "mocno zaawansowanej". Tzn do tzw "rozwiązania" miałam ok półtora miesiąca, ale wyglądałam jak... No nie wiem... Mastodont? Wieloryb? Nie wyglądałam...
A właściwie wiem jak to opisać - ciąża przenoszona o co najmniej 3 miesiące ;-D.
Jeździłam sobie beztrosko z tą kablową sieczką pod maską, niewiele sobie z tego robiąc.
W końcu mój tata przemówił mi do rozsądku:
-Słuchaj. Zrób ty porządek z tym alarmem. Niech ci go w końcu odłączą na amen, bo może być jakieś spięcie i co ty zrobisz? poza tym kiedy pojedziesz? Jak urodzisz i będziesz się z dzieciakiem szwendać po mechanikach?
No fakt! Się wzięłam w garść i zadzwoniłam do najbliższej mi stacji ASO z pytaniem o magika od alarmów. Miły głos w słuchawce powiedział:
-Ależ tak! Mamy tu fachowca - pana Kowalskiego. Musi pani zadzwonić jutro i się umówić, bo dziś go nie ma, a poza tym ma zarezerwowane terminy na kilka tygodni.
Hmmmm... Kilka tygodni... Eeeee! Nie mam czasu czekać. Nie będę dzwonić - pojadę jutro się umówię. Jak zobaczy babę w ciąży to nie odmówi ;-)
Następnego dnia jak postanowiłam, tak uczyniłam. Jadąc intensywnie myślałam:
" A jak facet nie zna przesądów o myszach i mnie pogoni? Znowu jechać?? O nie! Coś wymyślę.."
Dojechałam, zostawiłam samochód na parkingu i pomaszerowałam w kierunku ASO.
Idąc postanowiłam, że "zagram na litość" ;-)
Wtedy nie było odzielnego pomieszczenia dla kupujących i dla zgłaszających samochód do naprawy.
Do tej ogólnej sali weszłam... Nie... Nie weszłam... Wgramoliłam się z trudem...
W środku, przy kilku stanowiskach siedziało sześciu facetów. Podeszłam do lady, oparłam się ciężko i westchnęłam z głębi czeluści ( a miałam z czego wzdychać...).
Jeden z panów z lekką paniką w oczach zapytał:
-W czym mogę pani pomóc?
Na co ja znowu wzdychając ciężko wysapałam:
-Chciałam się widzieć z panem Kowalskim...
Gdybym rzuciła mu na biurko odpalony dynamit nie byłoby niewątpliwie AŻ takiego efektu...
Pan utkwił we mnie oczy okrąglutkie jak spodeczki... W salonie zapanowała głucha cisza... Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie...
"Co jest do diabła??" - pomyślałam.
Pan, z którym gadałam ocknął się z chwilowego letargu, poderwał się z krzesełka i zawołał gromkim głosem:
-Już po niego idę!
On nie poszedł... On pomknął jak rącza kozica.
Głucha cisza trwała nadal...
Po chwili mój rozmówca wrócił świecąc własnym światłem:
-Ta pani do ciebie - w jego głosie usłyszałam nutki triumfu pomieszane ze zjadliwością...
Moje spojrzenie przeniosło się na jego towarzysza i... Teraz mnie odjęło mowę...
Kompletnie...
Bezapelacyjnie...
To nie był taki sobie facet jakich wielu. O nie!! To było MĘSKIE ZJAWISKO!! Samiec w najczystszym wydaniu! Tak przystojnego osobnika z Marsa jeszcze nie widziałam... Nawet nie pokuszę się, żeby Wam go opisać - normalnie się nie da...
Szczęka mi rąbnęła o podłoże...
Moja myśl - "Człowieku! Co ty tu robisz??? Jazda do filmu! Amantów w polskim kinie jak na lekarstwo, a ty tu w alarmach gmerasz!!"
Mimo, że byłam przytkana oszałamiającą fizis pana elektryka, nie umknęło mojej uwadze to, co się z nim działo na MÓJ widok...
Gonitwa myśli była łatwiutka do przeczytania na tej 100% męskiej fizjonomii:
-Jessssuuuu!! Co to za baba?? Rany boskie!! Kiedy ta impra była??? Kim ona jest?? Wyprę się!! JA NIC NIE PAMIĘTAM!!
Cisza w salonie nawarstwiała się dość dramatycznie, więc postanowiłam ją przerwać:
-Pan Kowalski?
-Tttttaaaakk...
-Oj jak się cieszę -zakrzyknęłam radośnie - wie pan, kable od alarmu rok temu przecięłam i tak sobie jeżdżę z tym chłamem. Chciałaby się z panem umówić na definitywne pozbycie się tego problemu.
Powietrzem, które uszło z kolegów pana K. (rozczarowanie) i z niego samego (mega ulga) można by napędzić całkiem sporą elektrownię wiatrową ;-)
Pan Kowalski przemówił (dość głuchym głosem)
-Gdzie ten samochód?
-Na parkingu.
-Poproszę kluczyki. Zrobię to pani od ręki.
Czy muszę dodawać, że usługa była za frico? ;-)
Jeździmy młodszą siostrą Felicji...Oktawią :)
OdpowiedzUsuńNo masz, Felka najwyraźniej była superbabą! A Kowalskiemu na pewno ulżyło. Ale może i dało do myślenia? Dobrze, że jednak jakieś przystojne elektryki się trafiają.
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu przypadkiem i- co tu duzo mówić czytając tego posta po prostu popłakałam się ze śmiechu. Masz jeszcze w zanadrzu podobne historie? Chętnie poczytałabym. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńAga - ja już też nie mam tamtej Felki. Od paru lat wożę się Fabią, czyli skodziarze (jak jedynaczki) łączmy się ;-)
OdpowiedzUsuńKowalskiemu ulżyło! Oj ulżyło! To było widać :-D
Lucynko - cieszę się, że tu trafiłaś. Takich opowiadanek trochę mam już napisanych, a reszta tkwi w mojej głowie. Póki co w etykietach znajdź dział "ku pokrzepieniu serc" :-)