piątek, 3 kwietnia 2009

Dyspensa, handel i inne takie tam....

Jakoś się zaniedbuję w pisaniu. Ale pogoda nie sprzyja siedzeniu przy kompie ;-). W końcu zrobiło się cieplutko i żal tracić tych pierwszych słonecznych dni.
Na fali ciepełka i optymizmu wiejącego z dworu zrobiłam sobie (i rodzinie rzecz jasna) "stroik przedświąteczny".

Stoi sobie w kuchni na stole i raduje zarówno oczy jak i... nos :-).
A ponieważ smutno mu było samemu, dorobiłam mu kupli tymczasowych czyli pieczone pączki. Przepis zaczerpnęłam ze wspaniałego blogu Doroty.

Pączuszki zniknęły w tempie światła :-D.
Poza tym ten tydzień upłynął pod znakiem licznych wizyt u lekarzy z młodszą. We wtorek miała zakładany holter. Kiedy pojawiła się w szkole okablowana w charakterze małego cyborga, z dziwnym urządzeniem wystającym spod bluzeczki, jej koleżanki z klasy oniemiały z zachwytu i natychmiast otoczyły ją wianuszkiem lekko przytkanych łebków.
Na WF-ie Ania miała przygodę z urządzonkiem, bo wzięło i wypadło z torebki, w której sobie mieszkało. Biedna pani wychowawczyni przeżyła nie lada stres i poradziła Ani, żeby raczej nie szalała, tylko więcej spacerowała niż biegała...
Równie dobrze mogła powiedzieć "wietrze nie wiej" ;-D.

Natomiast dziś zaliczyłyśmy Instytut Fizjologii i Patologii Słuchu. Ania miała Robione rozliczne badania (kolejne po rezonansach, EEG, EKG i innych wynalazkach) w kierunku "czemu się przewraca i ma ataki bólów głowy bez konkretnej przyczyny".
Badania wyszły... Rewelacyjnie!
Mała już nie będzie mogła wciskać mi ściemy typu "nie słyszałam, że mam posprzątać..." Tjaaaaa...
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;-D

Dziecko moje starsze w dniu wczorajszym przeżyło solidnego, jak to powiedziała "stresa". A mianowicie poszła po raz pierwszy na wywiadówkę do szkoły. Do swojej młodszej siostry.
Ja nie mogłam - miałam w pracy "dzień otwarty" i musiałam tam być - dokładnie w tym samym czasie co wywiadówka u małej.
Asia stanęła na wysokości zadania - wszystko zapisała, nic nie zapłaciła i podpisała z dumą prace klasowe małej siostry. A potem poszła w odwiedziny do swojej pierwszej wychowawczyni. Mimo obaw Asi, pani Ewa poznała ją od razu. Pogawędziły o dawnych czasach. No i w sposób okrężny dowiedziałam się co nauczyciele mówią o mojej młodszej latorośli.
Otóż twierdzą, że to nie jest dziecko... TO ANIOŁ! Grzecznie siedzi na lekcjach, jak coś chce powiedzieć, podnosi rączkę do góry, nie gada, nie przeszkadza...
Asia śmiała się i powiedziała pani Ewie:
-Mama twierdzi, że Ania to dziecko w nagrodę.
Pani Ewa popatrzyła na Aśkę i stwierdziła krótko:
-Nooooooo!
Poza tym dowiedziałam się również, że moje małe ma żyłkę handlary ;-D
Relacje są dwie: Ani i pani Ewy.
Pierwsza:
-Wiesz mamusiu, dziś pani ze świetlicy zapytała mnie, czy mam ochotę trochę posprzedawać na kiermaszu. Powiedziałam, że tak i jak ktoś przychodził, to mówiłam 'zapraszamy do zakupów na naszym stoisku'.
-I co? Kupowali?
-Tak.
-A ile zarobiliście?
-330 zł. Pani dyrektor była bardzo zdziwiona, że aż tyle zarobiliśmy.
-No to super! Będziecie mieli trochę nowych rzeczy do plastyki na świetlicy!

Relacja druga:
-Dziś było zebranie dyrektorów podstawówek z dzielnicy. Ile razy ktoś w chodził, Ania podchodziła do delikwenta, brała za rękę, względnie za łokieć, ciągnęła w kierunku stolika i patrząc głęboko w oczy mówiła: 'zapraszamy do zakupów na naszym stoisku'. Nikt jej nie odmówił!!!

No ba! Kto by mógł się oprzeć tym oczętom błękitnym i warkoczom do pasa! ;-D
Szczerze mówiąc byłam zdumiona niejako podwójnie - raz anielskością mojej małej ancymonki, a dwa jej przebojowością w handlu - ona z natury jest raczej powściągliwa i troszkę nieśmiała. A tu proszę! Fakt, że jej marzeniem od lat jest bycie "panią sklepową w sklepie z drogimi rzeczami", ale że jest aż tak zdeterminowana, to nie wiedziałam! :-D

Jeśli chodzi o robótkową stronę życia (jakże ważną i przyjemną!) to skończyłam moją Dyspensę.
Fajnie się ją robiło, bo w ramach umilania mi czasu Ania czytała mi "Przygody misia Paddingtona" :-D

Jak widać kwadrat wyszedł na trefnym Unifilu prostokątny... Nic to! I tak mi się podoba :-D
Poza tym "Dyspensę" haftowałam doświadczalnie polską Mają i jestem bardzo zadowolona - jest dużo lepsza niż Petra! No i cena też nie jest do pogardzenia! Oczywiście nijak się ma do perłówki DMC, ale... ;-)

Jutro mam zamiar wypucować moje autko - zwłaszcza w środku bo do tej pory wydłubuję igły z chujaka...
A później śmigamy na festyn na Bródnie. Jak nie padnę, to może coś na ten temat skrobnę.

2 komentarze:

  1. jako ta której igła "nie kocha" tym bardziej podziwiam!! Dla mnie to magia taka serweta!!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że chcesz pozostawić po sobie ślad :-)